Aktorzy sprzedają swój cyfrowy wizerunek. Już tego pożałowali

 Aktorzy sprzedają swój cyfrowy wizerunek. Już tego pożałowali

Sztuczna inteligencja zrewolucjonizowała już wiele branż, a teraz coraz odważniej wkracza do świata kina i reklamy. Dla aktorów może to być zarówno błogosławieństwo, jak i pułapka. Możliwość stworzenia cyfrowej wersji samego siebie – z wyglądem, głosem i mimiką – to dla jednych przyszłość zawodu, a dla innych bolesna lekcja o utracie kontroli nad własnym wizerunkiem.

Firmy technologiczne oferujące narzędzia oparte na sztucznej inteligencji proponują dziś aktorom bardzo konkretny biznes – za odpowiednią opłatą mogą oni udzielić licencji na użycie swojego głosu i twarzy do stworzenia tzw. digital twin, czyli cyfrowego sobowtóra. Taka postać może występować w filmach, reklamach, prezentacjach – a wszystko bez udziału samego aktora. Wystarczy odpowiedni skrypt, wybrany język, ton głosu i w kilka minut system wygeneruje gotowe nagranie.

Technologia rozwija się błyskawicznie – jeszcze kilka lat temu takie rozwiązania wydawały się science fiction, dziś są w zasięgu każdego użytkownika platform takich jak Synthesia, Deepbrain czy Hour One. Ale za wygodą i oszczędnościami kryją się również poważne zagrożenia.

Gorzka cena postępu – cyfrowy wizerunek poza kontrolą

Brytyjski aktor Connor Yeates przekonał się o tym boleśnie, gdy po podpisaniu trzyletniej umowy z firmą Synthesia za 4600 euro, odkrył, że jego cyfrowy odpowiednik promuje Ibrahima Traoré – prezydenta Burkina Faso, który doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu. Choć w umowach z reguły widnieją zapisy zabraniające wykorzystywania wizerunku do promocji treści pornograficznych, alkoholu czy tytoniu, nie zawsze obejmują one kwestie polityczne czy propagandowe. Firma przyznała, że zawiódł system moderacji, który powinien był zatrzymać kontrowersyjny materiał.

Podobne doświadczenia ma Simon Lee, aktor z Korei Południowej, którego wirtualna wersja zaczęła pojawiać się w mediach społecznościowych, promując podejrzane produkty – od herbat odchudzających po kąpiele lodowe na trądzik. Jak sam przyznał, nie miałby problemu z udziałem w zwykłych kampaniach reklamowych, ale nie chciał być twarzą „szemranych” metod leczenia. Problem polega na tym, że po podpisaniu licencji aktorzy często tracą wpływ na to, w jaki sposób ich cyfrowy wizerunek zostanie wykorzystany.

Uwaga na drobny druk. AI działa szybko, ale nie zawsze etycznie

Systemy generowania wideo działają dziś z zawrotną prędkością. Klient może wybrać twarz z biblioteki aktorów, ustawić ton wypowiedzi, język, emocje, wkleić tekst i w kilka chwil otrzymuje gotowy film. Tyle że w tym całym procesie brakuje najważniejszego elementu – kontroli człowieka, którego twarz widnieje na ekranie.

Aktorzy coraz częściej biją na alarm i domagają się większej przejrzystości oraz możliwości zatwierdzania treści, w których występują ich cyfrowe kopie. To również problem dla całej branży – jeśli cyfrowe wizerunki będą nadużywane, zaufanie do tej technologii może szybko zniknąć, a jej reputacja legnie w gruzach.

A co z prawem? Wciąż wiele niewiadomych

Równolegle trwa zażarta debata o legalności sposobów szkolenia modeli AI – większość z nich korzystała (i nadal korzysta) z danych dostępnych w sieci bez wyraźnej zgody twórców, co już doprowadziło do licznych pozwów sądowych. Coraz częściej pojawiają się jednak również legalne drogi udostępniania danych, takie jak licencjonowanie własnego wizerunku, głosu czy twórczości.

Na razie cyfrowi aktorzy nie wyparli jeszcze tych prawdziwych, ale ich obecność w reklamach, prezentacjach korporacyjnych czy filmach instruktażowych staje się coraz bardziej powszechna. Sztuczna inteligencja już dziś odgrywa drugoplanowe role w wielu produkcjach.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Aktorzy sprzedają swój cyfrowy wizerunek. Już tego pożałowali

 0
Kolejny proponowany artykuł
Kolejny proponowany artykuł
Kolejny proponowany artykuł
Kolejny proponowany artykuł