O australijskich restrykcjach w związku z pandemią jest głośno na całym świecie. W kraju tym można zaobserwować gwałtowną erozję praw człowieka i powszechne łamanie krajowych, dotychczasowych standardów.
Blokady całych dzielnic, monitoring, czy przekształcenie aplikacji do śledzenia kontaktów w narzędzia do masowej inwigilacji kojarzą się bardziej z Chinami niż Australią. Policja zdobywa coraz większe uprawnienia, a teraz do listy nadużyć można dołączyć ściganie ludzi za ich posty na Facebooku. Na kontach na Twitterze pojawiają się przesłane przez Australijczyków filmy z policją w roli głównej. Przedstawiciele prawa pojawiają się pod drzwiami "podejrzanych" w celu przesłuchania, a nawet zastraszania. Na jednym z materiałów funkcjonariusze pytają o posty obywatela na Facebooku, które według nich oznaczały, że brał udział w proteście przeciwko obostrzeniom.
Australijczyków odwiedza policja z wydrukami z Facebooka, które mają dokumentować ich nielegalny udział w protestach. Pokazuje to jak niebezpiecznym narzędziem są media społecznościowe.
Funkcjonariusze próbują nakłonić do przyznania się w sprawie publikacji treści, a po uzyskaniu potwierdzenia pada: "Więc pojawia się pytanie, czy byłeś tam?" - co dotyczy wspomnianego protestu. Obywatel nie potwierdza, zastanawiając się, czemu "policja jest pod moimi drzwiami w sprawie protestu". Usłyszał "Bo to nielegalne". "Dlaczego? Protesty Black Lives Matter były dwa tygodnie wcześniej. Czy to nielegalne? Pukacie do ich drzwi?" - zadaje pytanie. Policja poddaje się, gdy słyszy, ze "podejrzany" nie pamięta czy był na manifestacji.
Inny materiał ukazuje funkcjonariuszy policji, którzy pod drzwiami kolejnej osoby pytają, czy w swoich wydarzeniach miał planowane protesty, czy obywatel otrzymał jakąkolwiek komunikację na temat planowanych protestów, czy korzystał z platform do komunikowania się w tym temacie i czy w przeszłości uczestniczył w jakichkolwiek protestach. Policja tłumaczy swoją obecność jako potrzebę zdobycia informacji w celu "zapewnienia bezpieczeństwa publicznego".
Australia jest w tym momencie dość skrajnym przykładem, jednak idealnie obrazuje jak zwykłe wpisy na platformie społecznościowej, mogą się potencjalnie stać niebezpieczne dla obywatela. Wszystkie informacje zdobyte przez Australijską policję pochodzą z publicznie udostępnianych postów. Trzeba jednak zaznaczyć, że Facebook udostępnia również informacje na żądanie policji i dzieje się to nie tylko w Australii, ale na całym świecie. Policja można nawet gromadzić informacje o profilach obywateli i trzymać w kartotekach. Przykładowo podczas zatrzymania, czy zwykłego wylegitymowania w Los Angeles, policja wypełnia kartę, gdzie notowane są również konta społecznościowe danej osoby. Ma to służyć dalszej ewentualnej inwigilacji, sprawdzaniu powiązań itp.
Również w naszym kraju Facebook to jedno z pierwszych źródeł informacji o danym człowieku. Jest to ogromna baza o osobach, ich zainteresowaniach i działaniach, z której korzysta każdy od potencjalnego pracodawcy, przez ZUS (który kontroluje, czy ktoś faktycznie jest chory, a nie na urlopie), na różnych agencjach kończąc. Przedstawiciele prawa oprócz informacji publicznie dostępnych mogą wysłać żądanie do Facebooka o ujawnienie danych, a jak wynika z raportów, Facebook w wielu przypadkach przychyla się do takich żądań i robi to częściej niż Google, czy Microsoft.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Australia: Policja puka do obywateli z wydrukami z Facebooka