Największe wydarzenie growej branży, czyli targi E3 już niebawem. Wreszcie do gry wraca Nintendo, którego Switch sprzedaje się jak świeże bułeczki, ale znowu nie urządzi tradycyjnej konferencji. Z kolei Microsoft swoje show przesunął o jeden dzień wcześniej, aby ich ogłoszenia gdzieś nie uleciały w gąszczu innych gamingowych wieści z Los Angeles. Ale jak to mówiła pewna mała dzielna dziewczynka w filmie Jamesa Camerona o anorektycznych kosmitach sprzed 30 lat: „to bez znaczenia”. Albowiem na E3 przeważnie wygrywa Sony. Przeważnie. A może nawet zawsze. I właśnie o tym, dlaczego tak się dzieje, drogi czytelniku, chciałbym Ci tutaj powiedzieć.
Wiedzą jak zbudować widowisko
Nie trzeba sięgać dalej pamięcią niż do zeszłorocznej prezentacji Sony na Electronic Entertainment Expo gdzie pewien gość o imieniu Niedźwiedź kazał tuzinom ludzi grać na końskich włosiach pocieranych o inne zwierzęce jelita. A wszystko to, aby odegrać wariację na temat muzyki z gry o mizoginistycznym zabójcy bogów, służącą za preludium do wystąpienia na E3. Trzeba przyznać, że na papierze brzmi to całkiem niedorzecznie, ale to właśnie Sony sprawiło, że ostatecznie wszystko wyszło majestatycznie. I nawet nie zrujnował tego beatboxing kobiety o rubensowskich kształtach. Ale japońska korporacja zawsze miała smykałkę do robienia wielkiego show i…tak naprawdę nie ma w tym nic złego, a co więcej – tego właśnie oczekują branża i gracze. A Sony doskonale zdaje sobie z tego sprawę, konsekwentnie budując swoją tożsamość od dekad i nawet ogromne wrogie kraby (plus innowacyjne zmienianie broni w czasie rzeczywistym) czy wspominanie Ridge Racera na PSP (który #nikogo poza Kazem) nie zdołało tego image’u zmazać. Warto też przypomnieć Kevina Butlera, fikcyjnego pracownika firmy granego przez komika Jerry’ego Lamberta, który także doczekał się swoich 5 minut na edycji show z 2010, kiedy to pokazał, że nawet coś tak niefajnego jak PlayStation Move można zaprezentować z „jajem” (uświadczysz tego poniżej).
Sony potrafi też dynamicznie reagować na poczynania rywali. Tak było w przypadku Segi (RIP, chlip), która na E3 w 1995 niespodziewanie ogłosiła, że ich najnowsza ówcześnie konsola Saturn jest już dostępna w sklepach. Co zrobił prezes Sony America na konferencji, która odbyła się po wystąpieniu Segi? Powiedział magiczne „299” i – jak to mawia dzisiejsza młodzież – pozamiatał. Zresztą, było to jedyne słowo, które powiedział. Gdyby mikrofon był bezprzewodowy to pewnie by go też upuścił. Chodziło oczywiście o cenę pierwszego PlayStation, które ukazało się w USA i Europie pół roku po Saturnie i było tańsze o 100 dolarów. Tym samym uciął japońskim rywalom skrzydła, zanim zdążyli w ogóle odlecieć. Inna sprawa to to, że Sega i tak sama sobie strzeliła w stopę (to jednak materiał na osobną historię).
Tak się wygrywało E3 w 1995 - wystarczyły trzy magiczne cyferki...teraz to chyba gracze prędzej dostają ślinotoku od liczby pikseli
Ale jak pokazał debiut Xbox One i PS4 (tudzież w odwrotnym wydaniu – Xbox 360 i PS3) – cena ma ogromne znaczenie. Innym przykładem takiego zachowania jest odniesienie się w 2013 do początkowej polityki obowiązkowej weryfikacji online co 24 godziny i zakazującej używanych gier na Xbox One (technicznie nie zakazującej ale wymagającej ponownej opłaty). Wtedy też Sony opublikowało sławetny, prześmiewczy filmik na YouTube (o ironio, jeden z tych gości pracuje teraz dla Microsoftu). Obydwa momenty zostały przyjęte z przeogromnym aplauzem. Takich przykładów oczywiście można by mnożyć więcej …
Wiedzą jaką siłę mają gry z zacięciem filmowym
Kiedy po raz pierwszy prezentowana jest nowa produkcja w formie „kinowego” zwiastuna, Internauci często narzekają na brak gameplayu. Dotyczy to w zasadzie każdego…ale nie Sony. Jakimś trafem, to ich tytuły, nawet kiedy widzimy jedynie filmowy montaż (w najlepszym wypadku oparty na silniku gry) – wywołują ślinotok. No właśnie. Dlaczego to właśnie japońska firma otrzymuje taryfę ulgową? Moim zdaniem dzieję się tak dlatego, że Sony rozumie potęgę przeszczepiania medium filmowego na grunt gier wideo (nawet jeśli ich wytwórnia cienko teraz przędzie). Co więcej, potrafią robić to w wielu wcieleniach – zarówno w Uncharted, gdzie mamy jedną spektakularną i karkołomną sekwencję akcji za drugą, jak i także w wydaniu przygodówkowym, jak w Heavy Rain, Beyond czy też większym-niż-życie (aczkolwiek kameralnym na swój sposób) The Last of Us.
Death Stranding
Najlepszym dowodem na słuszność tej tezy było elektryzujące wejście Hideo Kojimy, który zaprezentował Death Stranding - nawet jeśli zobaczyliśmy jedynie 3-minutową stylistyczną fanaberię, która zmierza nie-wiadomo-dokąd i za cholerę ani jednej sekundy z rozgrywki. Trochę aż się ciśnie na usta anegdota o zostawionych w muzeum sztuki nowoczesnej na podłodze okularach, które przypadkowo zostały wzięte za eksponat. Nie chcę oczywiście sugerować, że fani Kojimy łykną wszystko, co im poda (sam mam słabość do Madsa Mikkelsena, ale nie, nie nie, - nie w ten sposób), ale widać, że Japończycy pielęgnują u swoich fanów pewną mentalność, a przez to oni stają się chłonni na tego typu artystyczne treści. A kultywacja tego jest sztuką samą w sobie. Podobnie przecież było z ujawnionym na PlayStation Experience w grudniu 2016 The Last of Us Part 2. Wystarczył trailer złożony ze scenki przerywnikowej, aby wstrząsnąć całym gierkowym światem. Pokazać mu, że warto posiadać PS4 i jest na co czekać w przyszłości. A część poprzednia, jak i przekrojowo studio Naughty Dog, zaskarbiły sobie najwyższy kredyt zaufania.
The Last of Us 2
Jaki jest z tego wniosek, drogi Microsofcie? Opłaca się inwestować od czasu do czasu w nowe marki. Nie zawsze muszą się one świetnie sprzedawać. Często mogą zakończyć się klapą finansową … ale lepiej eksperymentować w interesujący (innych) sposób i zawieść niż grać bezpiecznie, dostarczyć kompetentny kawałek rzemiosła, ale nikogo przy tym nie poruszyć. Właśnie świeże IP wzbudzają zainteresowanie całej branży - nie tylko grupy fanów danej konsoli - budują tożsamość i odrębność. A przy okazji kształtuje się w ten sposób image firmy stawiającej na unikatowe przeżycia fabularne, dla dojrzałego grona odbiorców, tym samym cementując swój status jako krzewiciela wrażeń dla (hard)-core’owych graczy. Z drugiej zaś strony tak wiele pozycji stawiających na filmowy aspekt prezentacji gwarantuje dotarcie do szerokiego grona odbiorców. Czyli, jak mawiał klasyk: „wszystkie wasze baza są należą do nas” (nie, nie – nie wyłączyła mi się autokorekta ani nie zasnąłem nad klawiaturą, młody czytelniku, to legendarny mem z wiekowej gry).
Rozumieją znaczenie słowa "nostalgia" jak nikt inny
Dwa lata temu, kiedy to Microsoft miał wysyp gier wydanych pod koniec tamtego roku, Sony przeważnie skupiało się na efemerycznej przyszłości, która nie wiadomo kiedy nadejdzie. Jednak uwolnienie przysłowiowego dżina, a nawet trzech dżinów z butelki, jakimi niewątpliwie były The Last Guardian, Shenmue III i remake Final Fantasy VII. I co z tego, jeśli nawet ostatecznie sprzedaż tego pierwszego rozczarowała, a hajp przeminął miesiąc po premierze. Bez znaczenia jest też fakt, że Shenmue III oraz – w jeszcze większym stopniu – odświeżone Final Fantasy VII od wydania dzielą lata. Na E3 liczy się „tu i teraz”, a owe gry stanowiły działa najcięższego kalibru. A sięgnięcie po nie definitywnie popłaciło.
„Już takich gier nie robią” – tak reklamuje WipeOut Omega Collection brytyjski oddział PlayStation. No pewnie, że nie robią! W końcu legendarne Psygnosis (lekko uprościwszy) zostało zamknięte przez nikogo innego niż przez… Sony. No ale jakoś nikt tego faktu nie wypomina. Wiem, wiem, te silniki antygrawitacyjne, są tak zaje*iste, że można wybaczyć wszystko …
Co ciekawe Shenmue było flagową serią (o ile można nazwać tak jedynie dwie części) Dreamcasta, której sequel zagościł także na pierwszym Xboksie, a jak też wszyscy pamiętamy (lub nie) to Sony bezlitośnie odprawiło z kwitkiem obiecującą konsolę Segi. No ale szczęśliwie, fani gier wideo to nie kibole. Dzięki temu Sony sprytnie, nie musząc w zasadzie wydawać pieniędzy, jedynie użyło kultowej produkcji do promowania swojego własnego image’u i na pewno ostatecznie wyjdzie na tym lepiej niż sama gra, która równie dobrze może być sukcesem, co katastrofą.
Xbox z racji bytowania na rynku o jedną generację krócej ma mniej pola do manewru, a i rozpoznawalnych marek, których powrót mógłby wywołać wstrząs sejsmiczny jest nieporównywalnie mniej. Bo kogo interesowałby powrót Blinxa*? Pewnie tylu, co Kangurka Kao. Sony z łatwością mogło to zrobić nawet z tak wyświechtaną wcześniej marką jak God of War.
* kogo?
God of War
Innymi przykładami takiej świadomej gry nostalgią jest też wskrzeszanie marek, których wyłączność została utracona przez Sony dawno temu ale były właśnie one najbardziej kojarzone właśnie z PlayStation. Nie patrzmy dalej niż wychodzące już po tegorocznej odsłonie targów Crash Bandicoot N.Sane Trilogy. Ten przesympatyczny rudzielec był kiedyś maskotką i synonimem PlayStation, ale od około 16 lat seria stała się multiplatformowa. Jednak nie przeszkodziło to Sony w dogadaniu się z Activision, by stworzyć odświeżoną wersję oryginalnej trylogii, ku uciesze milionów fanów. Co tam, że za jakiś czas ukaże się ona także na inne platformy. Efekt nostalgii dopełnił swojego dzieła, drobny druczek w żaden sposób nie zbagatelizuje tego posunięcia.
Crash Bandicoot N. Sane Trilogy
W podobnej sytuacji zresztą jest Final Fantasy VII remake – pierwsze sześć numerowanych odsłon ukazało się kiedyś wyłącznie na sprzęty Nintendo, ale światowym megahitem seria ta stała się dzięki siódemce na PS1 i właśnie z nią utożsamia się przekrojowo największa liczba graczy. Z biegiem czasu ostatecznie jedynie trzy gry FF uchowały status ekskluzywnych dla konsol Sony, ale to nadal ta z japońskich firm jest najsilniej z marką kojarzona. Gdyby to taki na przykład Microsoft ogłosił czasową ekskluzywność rimejku FF VII, wywołałoby to ogromne poruszenie z innych względów, ale w żaden sposób Xbox nie byłby w stanie wykrzesać fali utęsknienia za legendarnym klasykiem sprzed 20 lat. Reasumując – jeśli Sony ma kartę przetargową, z której konkurencja nie może skorzystać, to dlaczego mieliby ją porzucać?
Wiedzą jak nagiąć rzeczywistość na swoją korzyść
Czy kiedy braliście udział w wyścigu konnym Wiedźminie a nagle uświadomiliście sobie, że przeciwnicy stoją w miejscu, to czy restartowaliście do skutku aż to uczynią? Czy jak walczyliście z jakimś bossem w Dark Souls i zjadaliście sobie na nim zęby z 50 razy z rzędu i za 51. razem utknął, to czy daliście mu się celowo zabić, by pokonać go jak równy z równym? Odpowiedź brzmi nie! Bo skoro mogliście to zrobić i wiedzieliście, że dzięki temu wygracie, to dlaczego Sony miałoby nie zrobić tego samego? No właśnie, bo jak można inaczej nazwać taśmowe ogłaszanie gier bez dat wydania, ani choćby skrawka realnego gameplayu?
Albo zaproszenie na scenę kultowego japońskiego guru gier, aby ogłosić tytuł, który dopiero będzie zbierał pieniążki akcją crowdfundingową i ostatecznie nie ukaże się wyłącznie na PS4? Mówię o Tobie, Yu Suzuki i Twoim Shenmue III, które przy pomyślnych lotach wyjdzie za półtora roku i nie będzie nawet pokazane na tegorocznym show. I pewnie będzie najbrzydziej wyglądającą grą na Unreal Engine 4. Z drugiej strony weźmy remake Final Fantasy VII, który także doczekał się prezentacji przyjętej gromki brawami pomimo tego, że gra ostatecznie a) będzie ekskluzywna jedynie przez określony czas b) ukaże się w formie epizodycznej c) zadebiutuje w okresie do 2020 roku.
No Man’s Sky to inny przykład napompowanego do granic możliwości (przy udziale Sony) baloniku, z którego powietrze dopiero zdołało ujść po premierze. Hajp na grę był tak ogromny, że ta – jako produkcja niezależna – trafiła na 2. miejsce bestsellerów w USA i stała się największym debiutem na Steamie. Po jednym miesiącu natomiast liczba aktywnych równocześnie graczy spadła z 212 000 do zaledwie 2 100. Podobno łącznie 2 mln śmiałków na samym PS4 skusiło się na tę grę.
Obydwa te ogłoszenia były notorycznie wymieniane przez media, jak i entuzjastów marki PlayStation jako rewelacje tej konferencji. Wzbudziły w końcu literalne łzy na oczach fanów w trakcie tego wydarzenia, a później także i zatrząsły opisującą wydarzenie prasą. No ale dlaczego Sony robi to wszystko? Bo wie, że to działa i wpasowuje się w zbiorową mentalność odbiorców tego widowiska. Ludzie chcą i oczekują niespodzianek, silnych wrażeń. Wolą ekscytować się najpierw, a zadawać pytania później. Prawdopodobnie zaprzestanie uciekania się do takich „sztuczek” byłoby błędem. A tak poza tym, to kim ja jestem, żeby to osądzać? Kto nie lubi być zaskakiwanym na tej „przedwczesnej gwiazdce” dla graczy?
Będący na ustach całego gamingowego światka od czerwca 2016 Death Stranding zabraknie na tegorocznej odsłonie E3; dopiero pół roku później oficjalnie doczekała się silnika graficznego…Może zanim wyjdzie PS5 zagramy…
Sony w przeciwieństwie do Microsoftu nie operuje jak standardowa korporacja myśląca w pragmatyczny sposób. Ma to swoje wady i zalety. Te drugie ucieleśniają się w postaci projektów, które mogą mieć burzliwy okres twórczy, ale ostatecznie ukazują się. Phil Spencer żałował, że zaprezentował (ostatecznie skasowane) Scalebound zbyt prędko. Ale w standardach Sony byłaby to norma. A jednak gra już formalnie nie istnieje. A nawet taki japoński „Duke Nukem Forever” jak The Last Guardian ostatecznie doczekał się swojej premiery. Sony jest tak sprytne, że nawet obiektywną porażkę (No Man’s Sky) jest w stanie przekuć na innego rodzaju sukces. A to sztuka, która udaje się zaiste niewielu w tej branży. Można krytykować Sony za przedwczesne premierowe pokazy zwiastunów i brak konkretnych dat wydania, ale jednak ryzyka przy nowych markach nie można im odmówić, nawet jeśli doprowadzenie ich do finiszu oznacza finansowe harakiri. Niektórzy reżyserzy w branży filmowej celowo zajmują się tworzeniem hitów komercyjnych by z nich finansować potem swoje fanaberie. No i niewątpliwie owych fanaberii Sony nie brakuje. I to chyba właśnie wiara w nie sprawia, że regularnie takie nowe IP jak Horizon: Zero Dawn przyprawiają wszystkich o palpitacje serca z podekscytowania, a kolejna Forza czy Halo - jakkolwiek wybitne i niedoścignione (także dosłownie) w tych gatunkach potrafią co najwyżej ...*
* wstaw błyskotliwą puentę
Pokaż / Dodaj komentarze do: Dlaczego Sony zawsze wygrywa E3?