Zanim zaczniecie narzekać, że znowu to LGBT gdzieś się wciska od razu napiszę, że lepiej się wyluzować niż wojować. Część ludzi przeżywa wielkie trudy (także w tej chwili) związane z tym, że ich ciało “nie pasuje” do preferencji czy żywionych uczuć, albo inaczej: do umowy społecznej, którą narzuca nam sztywna tradycja. Dlatego nie powinniśmy zamiatać tego tematu pod dywan. Rozwój gier i ich docieranie do szerokiego grona odbiorców jest analogiczny do tego, co widzieliśmy w Hollywood. Przejście od filmów zdominowanych przez białoskórych mężczyzn z kwadratowymi szczękami po coraz częstsze pojawianie się na pierwszym planie kobiet, osób o innym odcieniu skóry, a następnie poruszenie tematów związanych z seksualnością stało się faktem dawno temu i nikogo już dziś nie dziwi.
Gry wideo idą dokładnie tym samym torem co kino, tylko ich rozwój jest o wiele szybszy, bardziej gwałtowny. Pamiętajmy, że pod względem kolorów na twarzach głównych bohaterów i informacji dotyczących tego z kim chcą zjeść kolację i śniadanie, cyfrowe opowieści pozostają jeszcze kilka kroków za filmem. Na szczęście twórcy to wiedzą i widzą, że żyjemy w różnorodnym, coraz bardziej otwartym świecie. Unikanie pewnych kwestii, ponieważ mogą kogoś drażnić, nie jest przecież rolą sztuki. Wręcz przeciwnie sztuka - za którą uznajemy gry - powinna je naświetlać.
Głupie serce
W grach początek pojawiania się gejów, lesbijek, transseksualistów i osób transpłciowych (to oni dominują przy reprezentowaniu queerowej społeczności) sięga lat 80. i 90. Były to jednak śladowe, incydentalne epizody niemal nigdy niezwiązane z dużymi projektami. Dominowały w tym przede wszystkim japońskie produkcje, które powielały stereotypy w sposób komiczny, z naszej - zachodniej - perspektywy krzywdzący. Nie bawiąc się w adwokata diabła, humor japoński i tamtejsze normy obyczajowe są na tyle różne od naszych, że krytykowanie ich nie może odbywać się powierzchownie.
Świadomi tych różnic wydawcy nie mieli jednak zamiaru bawić się w edukowanie świata i branie na swe barki wszelkich kontrowersji, jakie mogą się z tym wiązać, przez co część produkcji z Japonii nie trafiła nigdy na Zachód. Zwykle wiąże się to nie tylko z samą jakością (słabych gier raczej na angielski się nie tłumaczy), ale i zawartością związaną z erotyką i seksualnością postaci. Najsłynniejsze przykłady to znana z PSX seria Boku no Natsuyasumi, której pierwsza odsłona najprawdopodobniej miała zamkniętą drogę na anglojęzyczne rynki ze względu na scenę, w której nasz 5-letni bohater wskakuje do jednej wanny z nastoletnią kuzynką. Zdecydowanie więcej wrzenia wywołało Mother 3, produkcja, z której wywodzi się cały gatunek zwany motherlike (czyli gry takie jak Eastward, Undertale).
Ten RPG z GameBoya Advance zyskał także u nas kultowy status dzięki fanowskiemu tłumaczeniu na angielski. To za sprawą tej translacji wiemy m.in. że do oficjalnej dystrybucji trudno by było - zwłaszcza dziś w dobie wielu reedycji klasyków w cyfrowych wersjach - wypuścic produkt wyśmiewający pewne postaci reprezentujące społeczność LGBT (w tym przypadku chodzi Magypsies, nawiązujących do Drag Queens). I nawet jeżeli wewnątrz świata gry nie zwraca się na to przesadnej uwagi, to jednak już w 2006 roku wydawało się to trochę ryzykowne. 16 lat później burza wywołana powielaniem szkodliwych stereotypów byłaby niesamowicie szkodliwa dla wizerunku wydawcy - czyli Nintendo, które za nic w świecie nie chce przestać być kojarzone z firmą tworzącą familijną rozrywkę. Nie da się jednak tego elementu Mother 3 po prostu wyciąć, więc furtka dla oficjalnej premiery w Europie i USA wydaje się na zawsze zamknięta dla tego wyjątkowego tytułu.
Kwestię tego, jak głośnie jest obecnie lobby LGBT, będziemy pomijać, bo nie jest to przedmiot rozmowy. Główne wrażenie, jakie można co do niego odnieść, często jest takie, że aktywiści i wojownicy o sprawiedliwość społeczną tylko czekają na jakikolwiek błąd czy wpadkę, by rozdmuchać z tego aferę, jakiej świat nie widział. Możemy założyć, że to wyraźnie szkodzi zwiększeniu ekspozycji tematów LGBT w grach. Z perspektywy twórców nie opłaca się ryzykować bycia rzuconym na ruszt przez tych wszystkich krzykaczy chcących wyczyścić sobie sumienie. Już lepiej opowiedzieć kolejną opowieść o strzelającym białym facecie ratującym jakąś dziewczynę. Ma się wtedy kilka problemów mniej i łatwiej zdobyć finansowanie projektu.
Ostatnio widać bardzo duże zmiany w tym podejściu u największych studiów, choćby u Sony. W serii Horizon i nawet w God of War Ragnarok znajdziemy odpowiednie questy poruszające te tematy, jednak największym sukcesem komercyjnym, zasięgowym i jakościowym, jaki ma bohaterkę-lesbijkę jest The Last of Us Part II. Ellie zakochaną w dziewczynie widzieliśmy już w znakomitym dodatku Left Behind do części pierwszej, jednak to „dwójka” nie bała się eksponować tej strony Ellie i pokazać jej wspólnego życia z Diną. I to wszystko w centrum gry o gigantycznym budżecie, promowanej na całym świecie, z wykonaniem na poziomie, do którego wciąż nikt nie dojechał. Z nieporównywalną, wyciekającą z ekranu przemocą. A przecież jej ofiarą pada tam także inna postać: młody chłopak Lev, który wychował się jako dziewczynka i nie wie, jak miałby żyć w świecie, który wymaga od niego bycia kimś zupełnie innym.
Łóżkowe Final Fantasy
Wracając jednak do komicznych sekcji znanych z japońskich produkcji - zdarzyła się taka w mega przeboju, który od lat jest w sercach całego świata. Mam na myśli słynny wątek HoneyBee Inn z Final Fantasy 7. Mówimy o miejscu, które było przaśnym domem publicznym w centrum slumsów (doskonale odnowionym jako kabaret w Remake’u z 2020 roku), w którym nasz bohaterski elitarny żołnierz Cloud przez pewien zbieg okoliczności ląduje w gorącej kąpieli z kilkoma wąsatymi facetami. Niedługo później zresztą Cloud przebiera się też za kobietę i zostaje wybrany przez lokalnego watażkę i stręczyciela na kolejną łóżkową zdobycz. Jakim cudem „lobby” się do dziś za to nie wzięło? Nie będę złośliwy, więc uznam, że po prostu FF7 to taki klasyk, że nie ma co się z nim kopać i lepiej pilnować tego, co się dzieje we współczesnych projektach.
Zanim jednak przejdziemy do współczesności czas na piosenkę o pewnym Tomaszu. Jak zwykle w kwestii postępowości i ryzyka w opowiadaniu fabuł przed szereg wyskoczyło Rockstar. Dodatki do GTA IV były już same z siebie kontrowersyjne (to nie były czasy na sprzedaż takich rzeczy tylko w cyfrze), a już szczególnie Ballad of Gay Tony. To DLC zawierające prawdopodobnie pierwszego w historii swobodnie eksponowanego trójwymiarowego penisa było znacznym krokiem ku… normalności. Nawet biorąc pod uwagę, że jak to u Rockstara - wszyscy byli psychopatami i przestępcami. Na swój sposób Ballada normalizowała obecność homoseksualistów w takich środowiskach. A nie brakuje ich tam, podobnie jak w szatniach klubów piłkarskich czy wśród strażaków, mechaników, czy kierowców. Nie dajmy sobie zmydlić oczu, że jest inaczej.
Największy zasięg w tej kwestii ma chyba jednak seria Sims, w której romanse międzypłciowe są dostępne od samego początku (czyli od roku 2000). Maxis wykazało się wielką empatią i wyczuciem już wtedy nie blokując takich opcji - choć romansowanie między chłopakami było także opcją choćby w Personie 2 wydanej rok wcześniej. Hardkorowe walczenie z demonami wszelkich mitologii jest jednak mocno niszowe w porównaniu do tworzenia własnego życia w Simsach. Wraz z popularnością produkcji Atlus zaczęły też narastać kontrowersje dotyczące tego, co kiedyś działo się w serii - Persona 4 ma bowiem transpłciowy wątek, który dziś zaczyna być uznawany za kontrowersyjny. Nie zdradzając jego finału, myślę, że wiąże się to bardziej z tym, że Naoto - postać „zagubiona” w swym ciele - finalnie odnajduje swój spokój i siłę, ale nie w taki sposób jak wielu krzykaczy, by chciało.
+2 do charyzmy i powodzenia u załogi
Normalizowanie wątków homoseksualnych oczywiście wiąże się z RPGami stawiającymi na wybory. Fallout 2 jest prawdopodobnie pierwszą grą w historii, w której można było zobaczyć małżeństwo z osobą tej samej płci. Z czasem takie opcje zaczęły być umieszczane w kolejnych produkcjach z gatunku, takich jak choćby Fable. W reklamowaniu się jako postępowe studio zaczęło przodować jednak BioWare. Oczywiście Mass Effect to pierwsze co mamy na myśli i wiem, że wiele osób wciąż wspomina jak ich męski Shepard nagle wpadł w ramiona Garrusa.
Seria o walce z kosmicznym złem wyskakującym z dziury, by zabić wszelkie życie, w pewnym momencie tak wzięła się za realizację mainstremowych fetyszy (postać Jack z ME2 po to jest, nikt mi nie wmówi inaczej), że można było odnieść wrażenie, że Normandii bliżej do kosmicznego Warsaw Shore, gdzie każdy może się z każdym parzyć, niż do Star Treka. Mimo to zasługi tej kosmicznej sagi BioWare dla możliwości romansowych w dużych grach są trudne do przecenienia. Bo to, że możemy się śmiać z rozwiązłości Sheparda to jedno, ale to, że niemal każdy mógł w Mass Effect znaleźć, odpowiedni dla siebie wątek miłosny jest o wiele ważniejsze. Zresztą, przybliżałbym się nawet do tezy, że to najważniejsza warstwa serii, dzięki której tyle osób wciąż ją ma głęboko w sercu.
Oczywiście tematykę LGBT przysposobiły otwarte na wszystkich projekty live-service’owe, którym przewodzi League of Legends, chcące przytulić dosłownie każdego gracza. Całość w pewien sposób domyka inny wielki przebój ostatnich miesięcy - Hades. Tutaj nawet główny bohater jest biseksualny i… praktycznie nikomu nie robi to różnicy. I właśnie to są momenty, kiedy mówienie/prezentowanie LGBT wygrywa - kiedy faktycznie pasuje do gry i gdy nawet nie zwraca się uwagi na jego obecność.
Granie dla każdego
Czy treści tego typu wciąż są kontrowersyjne? Nie wiem, ale heteronormatywna większość bardzo lubi głośno nazywać obecność LGBT w dyskursie „wciskaniem ideologii”. Jest to krzywdzące i pozbawione empatii, ale bywa, że faktycznie niektóre tytuły wprowadzają postaci homoseksualne, tylko dlatego, żeby odznaczyć kolejne pole na checkliście rzeczy, które akurat trendują. W rzeczywistości pamiętajmy jednak o tym, ile osób toczy codziennie ciężką walkę z tym, jak ich widzi duża część społeczeństwa, i cieszmy się, że gry potrafią stanowić dla nich bezpieczną przystań.
Jakbyśmy do tego tematu nie podchodzili - zawsze pewien procent naszej populacji, społeczności, rodziny ma inne preferencje seksualne, albo czuje się niedobrze w swoim ciele (statystyki nie kłamią). Powinniśmy więc przestać robić wielkie oczy, gdy odbija się to także w grach. Asassin’s Creed, GTA, Mass Effect i inne popularne marki potrafią sobie z tym „poradzić”, więc i my powinniśmy. Przez niemal 40 lat branża wykonała gigantyczne kroki w kierunku odpowiedniego przedstawiania osób nieheteronormatywnych, a zalew indyków na Steam (gdzie tag LGBT od dłuższego czasu funkcjonuje) dopełnia wszelkich potrzeb, jakie można mieć w tej dziedzinie. Jeżeli jesteśmy gotowi zaakceptować to, że różni ludzie mogą kochać (się) na różne sposoby to, jesteśmy też gotowi na odbiór nowych dzieł kultury. A z grami wciąż jest tak, że „dobra gra, to po prostu dobra gra” i gameplay góruje nad wszystkim innym. Warto też pamiętać, że ten gameplay może być czymś więcej niż bieganiem z shotgunem czy klikaniem na ludziki żeby wyszły z nich czary.
Pokaż / Dodaj komentarze do: LGBT w grach wideo to żadna nowość i oto dlaczego nie powinniśmy się tym martwić