Znajdujesz się w sekcji Blogosfera. Zamieszczone tutaj materiały zostały opracowane przez użytkowników serwisu, bądź są owocem samodzielnej pracy redaktorów. Redakcja ITHardware nie ponosi odpowiedzialności za treść poniższej publikacji.

Xbox One X – to się nie może sprzedać

Xbox One X – to się nie może sprzedać

Premiera Xbox One X tuż za rogiem. Precyzując, najnowsza konsola do gier firmy Microsoft pojawi się w sklepach już 7 listopada bieżącego roku. Jak twierdzi producent, rzeczone urządzenie ma być najbardziej zaawansowanym sprzętem tego typu na rynku, oferującym m.in. niespotykaną dotąd w tej klasie moc obliczeniową i odtwarzacz płyt UHD Blu-ray, którego brakuje w konkurencyjnym PlayStation 4 Pro. Wprawdzie na papierze wszystko to brzmi niczym recepta na sukces, ale osobiście śmiem twierdzić coś zupełnie innego - to nie może się sprzedać. I choć fani amerykańskiego koncernu najprawdopodobniej przerwali już lekturę, przeskakując do sekcji komentarzy i klejąc naprędce jakiś, delikatnie mówiąc, niezbyt literacko ujęty postulat, fakty są bezlitosne. A ja wytłumaczę Wam dlaczego. I wbrew pozorom problemem nie jest sama jakość sprzętu Microsoftu, bo o tę jestem akurat zupełnie spokojny. Zgrzyt leży bowiem zupełnie gdzie indziej.

Sukces PlayStation 4 ością w gardle

Od początku trwania obecnej generacji Microsoft z uporem maniaka udowadnia, że nie rozumie zasad funkcjonowania rynku konsolowego. Co zastanawiające, nie wyciągnięto jakichkolwiek wniosków z ubiegłych lat. Wydany w 2005 roku Xbox 360, poprzednik Xboksa One, okazał się sukcesem nie z uwagi na możliwości multimedialne czy bezwzględną moc obliczeniową, bo pod tym względem górowało konkurencyjne PlayStation 3, ale zdecydowanie niższą cenę startową i większą przystępność dla programistów, co pozwoliło na szybkie zbudowanie atrakcyjnej biblioteki gier. Następca nie odziedziczył żadnej z tych cech, choć z uczciwości wypada nadmienić, że nie w każdym przypadku zawiedli inżynierowie. Czasem był to po prostu pech. Inżynierowie chcąc zmaksymalizować wielkość podsystemu pamięci, zdecydowali się na zastosowanie kości DDR3, które na etapie projektowym konsoli wygrywały ceną. Utratę wydajności względem szybszych, ale też droższych GDDR5 miał kompensować 32 MB blok eSRAM, umieszczony obok rdzenia graficznego kosztem części zasobów wykonawczych. I tak oto pogrzebano wydajność Xboksa One.

Sony w projekcie PlayStation 4 postanowiło zaryzykować. Na płycie głównej umieszczono optymalne w zastosowaniach graficznych GDDR5-tki, decydując się jednocześnie na 50% większy procesor graficzny - 18 kontra 12 CU. Co prawda według pierwotnych założeń PS4 miało posiadać tylko połowę pamięci Xboksa One, tj. 4 GB, to jednak drastycznie topniejące ceny pozwoliły ostatecznie podwoić pojemność modułów. Jaki był tego efekt, każdy powinien wiedzieć. Konsola Sony okazała się sprzętem znacznie wydajniejszym od rywala. Wydajniejszym na tyle, że większość gier wciąż uruchamia w rozdzielczości 1920 x 1080 pikseli, podczas gdy konkurencja oferuje przeważnie 1600 x 900 pikseli. Co więcej, pomimo słabości technologicznej Xbox One zadebiutował w cenie o 100 USD wyższej. Nieoczekiwanie powodem był... wyższy koszt produkcji pojedynczego egzemplarza. Po pierwsze, Microsoft w początkowej fazie sprzedaży obligatoryjnie dorzucał sensor Kinect, a po drugie - 32 MB eSRAM zawyżało cenę układu krzemowego. Finalnie ów eSRAM stał się prawdziwą kulą u nogi, wszak nie tylko podbijał cenę sprzętu, ale także utrudniał życie deweloperom.

Dla klientów nie miało to jednak większego znaczenia. Liczyła się końcowa jakość gier, a te po prostu wyglądały i działały lepiej na PlayStation 4. Naturalnie marketing Sony nie mógł sobie odpuścić takiej okazji, reklamując swój produkt jako najwydajniejszą konsolę na świecie, notabene zgodnie z prawdą. Rezultat? W skrajnych okresach sprzęt spod japońskiego szyldu sprzedawał się nawet czterokrotnie lepiej.

Błędy okresu dziecięcego...

Ale wyższa moc obliczeniowa dostępna u rywali wcale nie była czynnikiem kluczowym. Microsoft tak naprawdę popełnił szereg błędów marketingowych. Serię wpadek rozpoczęto podczas pierwszej prezentacji sprzętu, kiedy to zamiast na grach skupiono się właśnie na wspomnianych cechach multimedialnych - w tym wyśmiewanym później "TV". Wkrótce potem dorzucono jeszcze informację o braku możliwości korzystania z używanych gier. Jakby tego było mało, sam wygląd urządzenia nie zachęcał. Konsola to sprzęt do postawienia w salonie, który z założenia powinien cechować się możliwie kompaktową budową. Inżynierowie doświadczeni kłopotliwym chłodzeniem Xboksa 360, zamknęli wcale nie tak prądożerne bebechy w ogromnej obudowie wzorowanej na starych magnetowidach, okraszając całość zewnętrznym zasilaczem. Technicznie ma to uzasadnienie, ale stereotypowy klient widząc w markecie topornego kolosa, wybierze bardziej estetyczny sprzęt konkurencji. Ostatecznie Microsoft wycofał się z większości krytykowanych postulatów - usunięto obowiązkowy Kinect, dopuszczono używane kopie gier, skupiono się na aspektach interesujących graczy rozbudowując oprogramowanie. Tym niemniej niekorzystna łatka pozostała. Na nieszczęście korporacji, nawet naprawiając pierwotne błędy nie ustrzeżono się kolejnych - choć to już kwestia dyskusyjna. Wdrożenie programu Play Anywhere, narzucającego wydawanie ekskluzywnych do tej pory marek Xboksa na komputery z Windows 10 sprawiło, że konsola utraciła asy atutowe w postaci gier na wyłączność. Siłą rzeczy przestała być atrakcyjna dla tych graczy, którzy kupują wszystkie sprzęty do grania, by nie utracić żadnej potencjalnie interesującej produkcji.

...i zbyt ekstremistyczna reakcja

Pomimo iż działania Microsoftu znacząco ociepliły podejście do marki Xbox, słupki sprzedaży do dzisiaj pozostały właściwie niezmienne. Według aktualnie dostępnych danych, PlayStation 4 prowadzi pod względem sprzedaży w stosunku 2:1. To lepiej niż po pierwszym roku, jednak wciąż zdecydowanie niezadowalająco dla inwestorów. I tak najpewniej narodził się pomysł na Xbox One X, czyli refresh tej samej konsoli, kompatybilny dokładnie z tymi samymi grami, lecz oferujący mocniejsze podzespoły. PR chełpi się m.in. usprawnionym procesorem centralnym o wyższym taktowaniu, GPU mającym do dyspozycji aż 40 CU oraz 12 GB pamięci GDDR5 na 384-bitowej magistrali. Brzmi fajnie, prawda? Sęk tkwi w tym, że to moc w obecnych realiach zbędna. Na tle wysokowydajnych PC-tów Xbox One X nie ma czego szukać, procesor wciąż jest za słaby by osiągnąć we wszystkich grach 60 kl./s, a z reklamowanego wszem i wobec 4K skorzysta tylko promil graczy, nie wspominając już o jeszcze mniej pospolitych wyświetlaczach o szerokim zakresie dynamiki (HDR).

Załóżmy, że PlayStation 4 faktycznie wygrało z Xboksem One dzięki mocniejszym komponentom. Pomińmy tym samym kwestię gier czy wizerunku marki. Co takiego dało mocniejsze GPU konsoli od Japończyków? Ano, natywne 1080p - coś, z czego skorzysta lwia część użytkowników. Teraz spójrzmy na Xboksa One X, który ma operować w rozdzielczościach wyższych, dochodzących niekiedy do mitycznego 4K. Rodzi się oczywiste pytanie: ilu graczy zainteresowanych konsolą, a więc rozwiązaniem z definicji budżetowym rzeczywiście dysponuje odbiornikiem zdatnym do wyświetlenia takiego obrazu? Odpowiem - garstka. Tematu HDR w kontekście popularności nawet nie ma co poruszać. Jeśli ktoś faktycznie ma pieniądze na telewizor za kilka, a czasem kilkanaście tysięcy złotych, to raczej zdecyduje się podpiąć do niego jakiś potężny komputer. I wtedy zapewni sobie prawdziwie topową jakość zarówno pod względem jakości grafiki, jak i klatkażu - bo przecież Xbox One X, najwydajniejsza konsola na rynku, cały czas pozostanie ledwie formą kompromisu.

Casuale? Nie ma szans

Osobiście nie wierzę też w jakiś większy szał zakupowy ze strony tzw. graczy niedzielnych. Potencjalna babcia kupująca wnuczkowi prezent zobaczy w sklepie dwa Xboksy One, odpalające dokładnie te same gry i sięgnie po model ponad dwukrotnie tańszy, czyli Xboksa One S. Tak samo postąpią najprawdopodobniej osoby nastawione na oglądanie filmów w formacie UHD Blu-ray. Koniec końców wspomniany Xbox One S także ma tę możliwość. Jak to mawiają, nie widać różnicy, to po co przepłacać. Potwierdza to zresztą sytuacja bliźniaczego w założeniach PlayStation 4 Pro, które sprzedaje się ponoć w stosunku 1:5 względem klasycznego odpowiednika (Sony nie podaje niestety oficjalnych danych dotyczących tego konkretnego modelu swej konsoli, wszystkie warianty wrzucane są do jednego worka). I to pomimo wyraźnie mniejszej różnicy na poletku cenowym - 1649 kontra 1199 złotych. A pamiętajmy przy tym, że PlayStation 4 z natury schodzi lepiej.

Potężny, ale ślepy strzał

Mając świadomość realiów rynku i specyfiki gracza konsolowego, niezmiernie ciężko jest upatrywać w Xboksie One X hitu. Zestawmy raz jeszcze wszystkie fakty. Microsoft uderza z najpotężniejszym sprzętem tego typu, ale dalej pozostaje w tyle za PC-tami, oferującymi przede wszystkim wyższy klatkaż i dowolność nastaw. Technologiczni zapaleńcy pozostaną przy blaszakach. Klient stricte konsolowy po nowość również nie sięgnie, wszak dla niego liczą się przede wszystkim gry, a te same ma na ponad dwukrotnie tańszym Xboksie One S - zakładając, że woli ofertę Amerykanów. Ba, nawet jeśli postawi na grafikę, to przy telewizorze Full HD różnic względem PlayStation 4 Pro nie uświadczy. I wciąż zaoszczędzi parę stów. Summa summarum, Xbox One X wygląda na produkt dla wąskiego grona konsolowych zapaleńców, lubujących się w możliwie najlepszej oprawie A/V i grach specyficznych dla Microsoftu. Ile znacie takich osób? Ja nie znam żadnej, a bezproblemowo mogę wymienić spośród znajomych kilkunastu zapalonych graczy.

Konsola Xbox One X pojawi się na rynku 7 listopada tego roku, w sugerowanej cenie 2099 złotych i będzie kompatybilna ze wszystkimi grami wydanymi na Xboksa One, które wyświetli w lepszej oprawie graficznej.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Xbox One X – to się nie może sprzedać

 0