Z nadzieją pod Everest
Dzisiaj będzie bardziej osobiście. Chciałbym podzielić się z Wami tym, skąd pomysł na projekt Namaste Decathlon i jak się to wszystko zaczęło. Okazuje się bowiem, że droga pod najwyższy szczyt świata wcale nie musi być tak kręta i trudna jak się może wydawać.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Himalaje to dla pasjonatów gór często spełnienie marzeń. Sam, gdy byłem nastolatkiem, zaczytywałem się w literaturze górskiej. Wyczyny Kukuczki, Kurtyki czy Rutkiewicz robiły po prostu wielkie wrażenie. Wydawało się to na tyle odległe i nierealne, że nawet przez myśl nie przeszło mi, że pewnego dnia góry te otworzą się również na mnie. Mówi się, że w Himalaje wybieramy się ze względu na naturę, ale wracamy już dla ludzi. Chyba nie znam bardziej prawdziwego powiedzenia. Nepalczycy są bowiem bardzo serdeczni, życzliwi i co niezmiernie ważne, pomimo ogromnej biedy, z jaką wciąż boryka się ten kraj, ludzie nie wyciągają ręki po pomoc, a biorą sprawy w swoje ręce, ale o tym będzie dalej…
Katmandu, dopływ Gangesu i ceremonia palenia zwłok
Pamiętam to jak dziś, 20 marca 2015 roku, Indie, a konkretniej Varanasi. Księżyc odbija się w tafli wody Gangesu, czyli dla wyznawców hinduizmu najświętszej z rzek, a ja przyglądam się ceremonii pogrzebowej – palonym zwłokom zmarłych. Analizuje ponad trzy tygodnie podróży po Indiach i w tym momencie w głowie zaczyna rodzić się pytanie, dlaczego nie spróbować wybrać się w Himalaje? Przecież jestem już tak blisko. I to był ten przełom. Padło na Annapurnę.
Kilka dni później kombinacją pociągowo-autobusową docieram do Pokhary, drugiego co do wielkości miasta kraju, skąd ruszam na trekking pod Annapurnę. Baza tego ośmiotysięcznika znajduje się na wysokości 4300 m, a mnie pokonywanie kolejnych kilometrów idzie zadziwiająco szybko. Cały trekking trwał niespełna 4 dni, a ja już wtedy wiedziałem, że kiedyś w Himalaje wrócę. Gdy wróciłem do domu, dość szybko okazało się, że miałem niebywałe szczęście, ponieważ tydzień po mojej przygodzie w Nepalu miało miejsce tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi, z którego starają się podnieść do dnia dzisiejszego.
Drugie podejście
Mój drugi pobyt w Himalajach miał miejsce już w zupełnie innych warunkach. Pod Everest wyruszyłem w okresie zimowym, ponieważ projekt trwał od 19.11 do 19.12 2018 roku. Chciałem doświadczyć tego, jak to jest być w Himalajach zimą, jednak to nie to czyni tę wyprawę wyjątkową. Tym razem głównym założeniem wyjazdu nie było spełnianie swoich marzeń, a raczej chęć odwdzięczenia się losowi za 2015 rok. Pomyślałem, że warto byłoby coś zrobić dla Nepalczyków, niekoniecznie muszą to być wielkie rzeczy, ale po prostu jakiś gest. Rozmawiałem z moją kierowniczką o możliwościach zabrania ze sobą sprzętu sportowego dla dzieci. Pomysł przypadł jej bardzo do gustu, bo przecież pracujemy dla Decathlonu, którego maksymą jest „czynienie sportu dostępnym dla wielu”. Kierowniczka pobiegła z pomysłem do naszego dyrektora, a ten bez mrugnięcia okiem zaaprobował pomysł i powiedział, że mam po prostu wybrać produkty, które zawiozę i dać mu znać. I tak też wszystko się zaczęło.
Miejsce, do którego dotarłem z pomocą, leży w stolicy kraju Katmandu, ponieważ dużo łatwiej było znaleźć potrzebującą jednostkę w tym ponad milionowym molochu, a dodatkowo dostarczenie sprzętu było mniej skomplikowane logistycznie - lądowałem w Katmandu. Orchid Garden to założona w 2006 roku organizacja charytatywna zrzeszająca około 300 dzieci w wieku od 3 miesiąca życia po te uczące się już w szkołach średnich. Głównym założeniem jest zapewnienie tym dzieciom jak najlepszych warunków edukacyjnych. Większość podopiecznych wywodzi się bowiem z rodzin bardzo biednych bądź jest sierotami i gdyby nie determinacja założycielki Orchid Garden – Biny, maluchy nie miałyby możliwości chodzić do szkoły.
Orchid Garden wizytowałem wraz z poznanym rok wcześniej w Kirgistanie Antonio - Nowozelandczykiem, który od 4 lat podróżuje po świecie. Okazało się, że w podobnych terminach będzie w Himalajach, więc zaproponowałem wspólne odwiedziny szkoły. Dołączyła do nas również Illyris, którą mój kompan poznał z kolei na trekkingu tuż przed moim przylotem. Docelowo na miejscu mieliśmy spędzić ok. 1-2 godzin. Po prostu wręczyć sprzęt, zobaczyć jak działa szkoła, porozmawiać z założycielką i udać się w swoją stronę. Jednak poprzez gościnność pracowników ośrodka oraz otwartość dzieci zostaliśmy na miejscu dobrych parę godzin. Grono pedagogiczne cierpliwie opowiadało nam jak wygląda edukacja podopiecznych, a my w międzyczasie bawiliśmy się z dzieciakami. Jedną z najtrudniejszych rzeczy podczas planowania tej podróży było wybranie odpowiedniego sprzętu sportowego, który rzeczywiście będzie służył dzieciom. Padło na piłki do kosza, siatki i nogi, stroje sportowe, sprzęt treningowy – znaczniki, pachołki itp. oraz małe plecaczki dla dzieci, bo jakby nie patrzeć jest to ośrodek edukacyjny. Na prezenty dzieci reagowały bardzo różnie, jedne uśmiechem od ucha do ucha, a inne po prostu się przyglądały. Na koniec umówiłem się z Biną na kolejne odwiedziny.
Zaczęliśmy od plecaków…
Reakcje na otrzymane prezenty były wśród dzieci bardzo różne
Najmłodsza grupa dzieci tuż po drzemce na wspólnym załatwianiu potrzeb fizjologicznych
Klasy w ośrodku Orchid Garden noszą nazwy takie jak: miłość, szacunek, przyjaźń itp.
Trekking pod Everest
Gdy już ochłonąłem po wizycie w ośrodku, przyszedł czas na drugi równie emocjonujący etap tej wyprawy. Zdecydowałem się na dłuższy wariant, czyli zamiast lotu do Lukli, przejazd autobusem do miejscowości Jiri. Z tego miejsca Tenzing i Hillary rozpoczynali swoją drogę na Everest w 1953 roku. Dla mnie było to dobre przetarcie aklimatyzacyjne oraz możliwość przyjrzenia się jak wyglądają autentyczne nepalskie wioski, z dala od komercyjnych szlaków. Wstępny trekking aklimatyzacyjny trwał 6 dni, a najwyższy punktem była Przełęcz Lamjura znajdująca się na wysokości nieco ponad 3500 m n.p.m. Kolejne 12 dni spędziłem już na trasie popularnego trekkingu Lukla – Everest Base Camp, docierając do najwyższego planowanego punktu Kala Pattar (5545 m n.p.m.).
Shivalaya i pierwszy dzień trekkingu w stronę Everestu
Sam trekking nie należy do technicznych, mierzymy się tutaj raczej z wysokością. I mnie dała ona trochę w kość. Będąc w stolicy regionu Namche Bazaar zdecydowałem się zaryzykować i z wysokości 3440 m spędzić kolejną noc na 4600 m. Złota zasada mówi, aby nie spać wyżej niż 400 m w stosunku do dnia poprzedniego. Czułem się jednak wybornie i chciałem sprawdzić, jak na takie zmiany zareaguje mój organizm. W konsekwencji przez silny ból głowy prawie nie zmrużyłem oka, więc zdecydowałem nie wychodzić wyżej, a zostać dzień dłużej w niewielkiej Thukli. Niestety turyści dość często ignorują symptomy choroby wysokościowej, co nierzadko kończy się tragicznie. Kolejnego dnia, a raczej kolejnej nocy, czułem się wybornie, więc zdecydowałem się na „atak szczytowy” oraz szybkie zejście z powrotem do Thukli.
Stolica regionu Khumbu - Namche Bazaar w pełnej okazałości
Trekking był też świetną okazją, aby przekonać się co do możliwości Xiaomi Mi 8, który na tą wyprawę otrzymałem od Mi Polska. Sam byłem ciekaw, jak telefon ten sprawdzi się w tak suchych i trudnych warunkach. Okazało się, że na kolejne wyprawy z powodzeniem mogę zabierać jedynie smartfon, zostawiając w domu ciężką lustrzankę.
Termin wyprawy był nieprzypadkowy, wybrałem koniec listopada, ponieważ jest to już poza sezonem turystycznym, dzięki czemu miejsca noclegowe, tzw. tea house, nie są już przepełnione i można wynegocjować nieco niższe ceny. Dodatkowo trafiłem na idealną pogodę – za dnia temperatury oscylowały w okolicy 5 ⁰C, często z krystalicznie czystym niebem oraz ogrzewającym mnie słońcem. Nocą temperatura potrafiła spaść jednak nawet do -25 ⁰C i był to chyba jedyny mniej przyjemny aspekt przebywania w Himalajach zimą.
Pod wpływem mrozów woda na noc zmienia swój stan skupienia. Rano nie jesteśmy w stanie się umyć
Malownicza wioska Sete mijana podczas trekkingu aklimatyzacyjnego
Powrót do Katmandu
Na powrót samolotem do Katmandu zdecydowałem się pod wpływem impulsu. Lukla to według wielu rankingów najniebezpieczniejsze lotnisko na świecie. Głównie z racji wysokości na jakiej jest położone oraz krótkiego pasa startowego. Wspaniale było ruszyć samolotem właśnie z tego miejsca. To, co dodatkowo działało na wyobraźnię, to fakt, że tuż obok lotniska pasły się krowy i kozy, a na płocie suszyły się ubrania. Ładne mi lotnisko, pomyślałem.
Lukla i jedno z najbardziej niebezpiecznych lotnisk na świecie
Dopiero wracając do Orchid Garden poczułem tak naprawdę sens mojego projektu. Przypadkowo w centrum miasta spotkałem Franka, jednego z wolontariuszy. Zaczepił mnie na ulicy mówiąc:
- Cześć Radzimir, wróciłeś już?
- Tak, było wspaniale.
- Nie chcesz wpaść pograć z dziećmi w piłkę? Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak cieszą się ze strojów i piłek, które im przywiozłeś.
- Oczywiście, że chcę!
I tak kolejnego dnia wraz z maluchami wyszliśmy pograć na boisku ze sztuczną nawierzchnią. Takich boisk w Nepalu praktycznie nie ma, dlatego też są to zazwyczaj prywatne inicjatywy, za których wynajem właściciele każą sobie płacić grube pieniądze. Gdy rano przybyłem do ośrodka i zobaczyłem dzieci ubrane w nasze stroje, a potem wyszliśmy razem na boisko, oniemiałem. Ich szczera radość nie znała granic, a ja wiedziałem, że miesiące przeznaczone na planowanie wyjazdu oraz oszczędzanie pieniędzy były tego więcej niż warte.
Polsko-holendersko-nepalska kadra w komplecie
Bezpieczny powrót do ośrodka przy tak licznej grupie nie jest wcale taki prosty
Podsumowanie
Gdy 2 lata temu trafiłem na film nagrany na wierzchołku Kala Pattar, wiedziałem, że zrobię wszystko, aby tam jak najszybciej pojechać. Mam to szczęście, że kilka swoich marzeń podróżniczych udało mi się już spełnić. Żadne jednak nie smakowało tak bardzo jak opisane powyżej. I to nie za sprawą osiągnięcia sportowego, a tego, że pierwszy raz jechałem z celem, który dotyczył nie tylko mnie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że przywiezione prezenty najprawdopodobniej nie zmienią życia tych dzieci, ale mam nadzieję, że akcja ta pozwoli dostrzec problemy państw trzeciego świata wszystkim tym, którzy o Namaste Decathlon przeczytają, usłyszą w radiu czy telewizji. Wyjazd ten był dla mnie również wielkim wyzwaniem pod innym względem. Po raz pierwszy podczas swoich podróży zdecydowałem się na wsparcie sponsorów. Tutaj wielkie ukłony dla Decathlon Opole za zaufanie i wsparcie oraz Mi Polska za dostarczenie Xiaomi Mi8, bez którego relacja ta nie miałaby miejsca.
Autor: Radzimir Burzyński
Pokaż / Dodaj komentarze do: Xiaomi Mi 8 na „dachu świata” – cz. 3