Od czasu do czasu przychodzi nam sprawdzić, jak w boju spisuje się sprzęt mało rozpoznawalnego producenta, niezależnie od tego, czy będzie to jakiś monitor czy tak jak w tym wypadku – robot odkurzający. Jeśli chodzi o urządzenia smart home, rynek przeżywa aktualnie istny renesans, konkurenci pojawiają się jak grzyby po deszczu i utrzymać swojej pozycji nie mógł nawet uznawany niegdyś za króla iRobot ze swoimi znanymi Roombami. Dziś przyjrzymy się, co do zaoferowania ma Legee, a dokładnie model D7, którego można w Biedronce wyrwać w promocji za 1899 zł. Odkurza i mopuje, ale czy dobrze?
Na wstępie już powiemy, że ten konkretny model zainteresował nas z trzech powodów. Jednym jest cena, ponieważ jak już wspomnieliśmy, może być nasz już za 1899 zł (na przykład w Biedronce). Druga rzecz to jego nietypowy kształt. Wiadomo, że roboty o kształcie walca nie mogą sobie fizycznie poradzić z 90-stopniowymi łączeniami i nawet wykorzystując szczotkę boczną, zawsze zostawiają jakieś zanieczyszczenia właśnie w tych miejscach. Trzecia sprawa dotyczy mopowania. Od zawsze powtarzamy, że jeśli chcecie dobrej jakości mopowania, musicie sięgnąć po robota wyposażonego w moduły rotujące, najlepiej ze stacją bazową, która je na dodatek za was umyje. Tu znaleźć można natomiast zwykłą szmatkę i choć z reguły nie oferuje ona tak wysokiej jakości mopowania, w modelu Hobot Legee D7 jest ona wręcz ogromna – przynajmniej dwa razy większa niż w typowych robotach sprzątających.
Robot z Biedronki Hobot Legee D7 - Specyfikacja
Hobot Legee D7 to robot odkurzający w kształcie litery D o wymiarach 339 x 340 x 97 mm, który waży ok. 4 kg. Wyposażony został w gumową szczotkę antysplątaniową oraz dodatkową boczną, którą należy zamontować przed uruchomieniem robota. Takowych znajdziemy aż trzy w zestawie, a zważywszy na fakt, że ten element się po prostu zużywa, będziemy mieli spokój na lata. Do odkurzania przyda się natomiast filtr HEPA 13 (dwa w zestawie), a do mopowania – ogromnych wręcz rozmiarów szmatka z mikrofibry (trzy w zestawie).
Producent nie podaje, z jakich czujników korzysta robot, ale wiemy na pewno, że do dyspozycji otrzymujemy przynajmniej trzy: główny LiDAR umieszczony na szczycie robota do mapowania przestrzeni, dodatkowy zderzak antykolizyjny oraz wykrywania dywanów. Ten ostatni oczywiście nie widzi, czy coś jest dywanem, bo zwiększa moc ssania nawet na podjazdach. Nie znajdziemy tu żadnej kamery, więc i o prywatność bać się nie trzeba, choć szkoda i to duża wada, że w robocie za 1899 zł zabrakło czujnika do omijania przeszkód.
Maksymalna moc ssania wynosi w tym wypadku 2700 Pa, co w przypadku dzisiejszych konstrukcji nie robi na nikim wrażenia, ale z doświadczenia wiemy, że modele 5000 czy nawet 8000 Pa są potrzebne naprawdę w ekstremalnych warunkach. Na płytkach czy panelach w zupełności wystarcza moc poniżej 1000 Pa, bo zbierany jest wówczas nawet ciężki żwirek. W standardowym ustawieniu liczyć można na dość standardowy dla robotów hałas – ok. 62 dB.
Robot posiada wbudowany akumulator o pojemności 4500 mAh, który wystarcza w rzeczywistych warunkach na ok. 150 min sprzątania (tego producent nie podaje, po prostu to sprawdziliśmy), ale niestety dołączony do zestawu zasilacz ma mniej niż 20 W, przez co robot ładuje się powyżej 6 godzin.
W zestawie nie znajdziemy żadnej autonomicznej stacji bazowej. To oznacza, że do naszych obowiązków leżeć będzie codzienna konserwacja: opróżnianie zbiornika na kurz oraz dolewanie świeżej wody do zbiornika. Całość pracuje natomiast w oparciu o aplikację Hobot.
Hobot Legee D7 - Aplikacja i możliwości
Jeśli mielibyśmy oceniać aplikację Hobot przez pryzmat atrakcyjności, otrzymałaby ocenę 1/10. Pamiętacie pierwsze aplikacje na smartfony, jak to wszystko topornie wyglądało? No, to mniej więcej tak właśnie wygląda Hobot. Zdecydowanie na niej oszczędzano. I co to w ogóle za praktyka, aby aplikacja do zarządzania robotem sprzątającym chciała uzyskać dostęp do kontaktów? Co, będzie dzwonić do znajomych? Trochę żenujące.
To samo tyczy się również funkcjonalności. Mimo, że znajdziemy tu wszystkie związane z mapowaniem przestrzeni na przykład wirtualne ściany, bariery, ustawianie tego wszystkiego jest baaardzo toporne. Nie można na dodatek ustawić strefy sprzątania. Na przykład jeśli nam się coś rozleje, nie możemy wysłać robota tylko do tego miejsca, bo opcji zaznaczenia w aplikacji nie znajdziemy. Nie pomaga w tym również fakt, że aplikacja musi się załadować na nowo za każdym razem, kiedy z niej na moment wyjdziemy.
Do dyspozycji otrzymamy kilka trybów: standardowy (odkurzanie i mopowanie), „tryb ssania mocy” (tak została przetłumaczona ta nazwa), czyli maksymalna moc odkurzania, tryb Eco (czyli tryb cichy), tryb dokładny (maksymalna moc namaczania), tryb suchy (brak mopowania), tryb usuwania plam, tryb bez plątania i tryb personalizowany, gdzie możemy ustawiać poziom namaczania (również można go zupełnie wyłączyć), moc ssania, szybkość rolki i czyszczenia oraz aktywować przednie ssanie, które pomija wówczas rolkę.
Na głównej stronie znaleźć można również mapę i harmonogram. Ten posiada wszystkie opcje związane z czyszczeniem, jakie omówiliśmy wyżej.
Są jeszcze ustawienia, gdzie, i tu zaskoczenie, możemy ustawić polski język mówiony. Wielkie marki przeszłości miały to głęboko w nosie, więc całkiem przyjemnie, że Hobot nie pominął tego aspektu. Co ciekawe, można… samemu nagrać dźwięk i ustawić go w powiadomieniach. Można dodatkowo włączyć zdalne sterowanie robotem.
Jak sprząta Legee D7?
Ze względu na fakt, że Legee D7 nie posiada ani laserowego czujnika do omijania przeszkód, ani kamery z tzw. „sztuczną inteligencją”, spodziewać możecie się bardzo dokładnego czyszczenia. Tak dokładnego, że w pewnych momentach będzie sprawiało niemałe problemy, ponieważ robot nie wykrywa na przykład przedłużacza i będzie go ciągnął za sobą, aż go z tego nie uwolnimy. Nie ukrywa skarpet, luźno ułożonych kabli i małych butów. Dopiero ciężki but zimowy, pomimo tego, że robot nadal go potrącał, był w stanie aktywować zderzak antykolizyjny. Nie przystoi to robotowi za 2000 zł.
Odkurza on dokładnie nawet przy wykorzystaniu trybu cichego (61 dBA, więc nie taki znowu cichy) na płytkach i panelach. Nie pomija żadnego miejsca i wyczyszczenie 54-metrowego mieszkania zajmuje mu najdłużej ze wszystkich robotów, jakie kiedykolwiek przetestowaliśmy. Podjeżdża do każdego łączenia, odbija się i jedzie dalej.
Ciekawy jest też rodzaj mopowania. W normalnych okolicznościach moduł z nakładką mopującą jest uniesiony, a przyciskany do powierzchni w momencie mopowania. Postępuje tak samo, jak w przypadku odkurzania, jeśli chodzi o dokładność, tyle że tym razem nie radzi sobie z łączeniem ścian, ponieważ szmatka mopująca jest za robotem, a nie przed nim. Robot nie zostawia ani smug, ani nieumytej przestrzeni nie licząc wspomnianych łączeń ścian, ani zbyt mokrej powierzchni.
Mopowanie zwykła szmatką niemal nigdy nie przynosiło efektów absolutnej czystości i powtarza się niestety w tym wypadku. Robot aplikuje wodę na powierzchnię bezpośrednio, a szmatka ją później zbiera, a nie na odwrót, ale mankament ze zbieraniem pozostaje identyczny. Test czystego ręcznika przy wykorzystaniu „przez przypadek rozlanej kawy” to zresztą potwierdził. Test przeprowadzono w najlepszym możliwym ustawieniu (maksymalne namaczanie, wcześniej zwilżona, nowa szmatka). Widzieliśmy w przeszłości znacznie gorsze efekty, ale czasy się zmieniły. Dziś na rynku znajdziemy znacznie bardziej zaawansowane roboty, nawet w podobnej cenie.
Hobot Legee D7 - Opinia
Robot z Biedronki za 1899 zł nie ma szans w starciu z gigantami w branży. Potwierdza to chociażby fakt, że w tej cenie otrzymacie już model z funkcjonalną stacją bazową (testowany przez nas Ecovacs N10 Plus to koszt 999 zł), który nie dość, że lepiej mopuje, to jeszcze ma zdecydowanie lepszą aplikację.
Czy w tej cenię kupicie robota stricte do mopowania? Owszem i to za jakieś 1700 zł, bo za tyle dostępny jest Dreame L10s Plus, który sam namacza dwa rotujące moduły, sam je czyści, sam opróżnia zbiornik z nieczystościami i ma lepszą aplikację.
Legee D7 musiałby zatem kosztować jakieś 800 zł, żebyśmy go mogli w ogóle brać pod uwagę. Tym samym w aktualnej cenie i to na dodatek promocyjnej w Biedronce – 1899 zł – jest kompletnie nieopłacalnym wyborem. A szkoda, bo w Legee D7 znajdziemy naprawdę ciekawe rozwiązania – na przykład gąsienice zamiast kół, prostokątny zderzak czy nagrywanie własnych powiadomień.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Biedronka sprzedaje odkurzacz za prawie 2000 zł. Sprawdziłem, czy warto go kupić