Horizon: Forbidden West - recenzja (PS5). Pierwszy prawdziwy system seller na PlayStation 5

Horizon: Forbidden West - recenzja (PS5). Pierwszy prawdziwy system seller na PlayStation 5

PlayStation 5 do tej pory mogło się pochwalić kilkoma exclusive'ami, które można było z czystym sumieniem polecić. Ale takiego system sellera, jak Horizon: Forbidden West, jeszcze nie miało.

Przyznaję bez bicia - nie jestem fanem Horizon: Zero Dawn. Wiem, że oceny wskazują na to, że to jedna z najlepszych gier 2017 roku i ostatnich lat w ogóle, ale jakoś jej czar na mnie nie działał. Nie porywała mnie ani fabuła (która, żeby oddać jej sprawiedliwość, miała też parę naprawdę dobrych momentów), ani misje do wykonania, ani główna bohaterka. A schematyczność i powtarzalność przyprawiały mnie nieraz o całkowite znużenie. Jak więc to możliwe, że sequel - Horizon: Forbidden West - porwał mnie bez reszty? Przecież to w gruncie rzeczy lepiej wykonana, bardziej różnorodna i piękniejsza "jedynka". Cóż, w moim przypadku to wystarczyło. Nowa przygoda Aloy to absolutny must-have dla wszystkich posiadaczy PlayStation 5 i - obok Ratchet & Clank: Rift Apart - najlepszy jak dotąd exclusive na nową generację Sony.

Sony może być dumne. Guerilla Games stworzyło grę, która powinna podkręcić zainteresowanie PlayStation 5 (oby tylko fabryki nadążyły za popytem!). Horizon: Forbidden West jest lepszy od poprzedniczki praktycznie pod każdym względem.

Horizon: Forbidden West stanowi bezpośrednią kontynuację historii opowiedzianej w poprzedniej części. Grę rozpoczynamy około pół roku po zakończeniu Horizon: Zero Dawn. Jeśli nie graliście w "jedynkę", w połapaniu się w fabule pomoże wam krótkie, acz treściwe wprowadzenie, ale oczywiście lepiej będzie, jeśli nadrobicie zaległości i zobaczycie na własne oczy, co działo się przedtem. W każdym razie - w sequelu ponownie wcielamy się w Aloy, która tym razem wyrusza na wspomniany w tytule Zakazany Zachód, aby powstrzymać zagładę grożącą całej kuli ziemskiej.

Choć na pierwszy rzut oka gra przypomina do złudzenia poprzedniczkę (nie mam teraz na myśli grafiki, do której przejdziemy za chwilę), scenarzyści wykonali w sequelu znacznie lepszą pracę. Opowieść trzyma nieustannie w stanie zaciekawienia i żwawo prze naprzód, lokacje są piękne i zdecydowanie bardziej różnorodne, a postacie i dialogi napisano tak, że chce się ich słuchać. Nawet ci NPC-e, z którymi nie musimy wchodzić w relacje, mają do powiedzenia coś ciekawego. Z kolei kluczowe postacie dorobiły się tak ciekawych i zróżnicowanych osobowości, że obserwowanie relacji zachodzących między nimi a Aloy to czysta przyjemność. A świat jest tak autentyczny, żywy (pomimo postapokaliptycznego charakteru) i bogaty w szczegóły, że mamy wrażenie bycia częścią namacalnej wizji przyszłości.

Więcej tego samego, tylko pełne nowinek i jeszcze lepsze

Pod względem gameplayowym Horizon: Forbidden West także przypomina do złudzenia "jedynkę", ale wypada od niej lepiej niemal pod każdym względem. Guerilla Games poprawiło niemal wszystko. To drobnostki, ale skumulowane sprawiają, że trudno odłożyć pada na półkę. Gra ponownie łączy w sobie eksplorację, zbieractwo, polowanie, elementy platformowe, walkę i wykonywanie questów. W tym wszystkim pojawia się jeszcze przemyślany system craftingu (broń i ubiór można w końcu ulepszać) oraz rozwoju postaci (ten podzielono na aż sześć drzewek, a każde z nich składa się z co najmniej dwudziestu umiejętności), dzięki którym Aloy z każdą godziną staje się odczuwalnie silniejsza. Nie mogę powiedzieć, że autorzy wyzbyli się schematyczności.

Podczas zabawy wciąż zbieramy lecznicze jagody i drewno, z którego wytwarzamy strzały, wciąż wykonujemy zadania poboczne typu "pójdź, znajdź, przynieś", wciąż rozpracowujemy i pokonujemy respawnujące się maszyny... Jednak to, co najważniejsze, czyli misje do wykonania, wypada znacznie lepiej niż poprzednio. Do eksploracji motywują nas dodatkowe animacje, dźwięki, komentarze Aloy, a także różnorodne i po prostu ślicznie zaprojektowane lokacje. W tej grze chce się zaglądać w każdy zakamarek i sprawdzać, co twórcy w nim ukryli. I jeśli będziecie się bawić w taki sposób, przygotujcie się na przygodę trwającą nawet setkę godzin. W Horizon: Forbidden West przejście samego wątku głównego wymaga sporo ponad dwudziestu godzin.

W żadnym aspekcie Horizon: Forbidden West nie doświadczycie rewolucji, ale też chyba nikt jej nie oczekiwał. Natomiast gra doczekała się wielu pomniejszych nowinek, które zauważą i docenią przede wszystkim ci, którzy ukończyli "jedynkę". Guerilla Games wprowadziła nowe plemiona (na Zakazanym Zachodzie rządzą dzicy Tenaktowie), nowe postacie, nowe rodzaje maszyn (w tym bossów), nowe umiejętności do opanowania, nowe stroje i broń z opcją ich ulepszania, nowe gadżety, nowe rodzaje strzał, nowe sposoby eksploracji (latanie i szybowanie czy jazda na grzbietach nowych wierzchowców)... Nowych elementów jest tutaj całe mnóstwo. A swoboda, jaką otrzymujemy w zakresie rozwoju Aloy czy doboru broni i gadżetów, sprawia, że każdy z graczy może rozwiązywać problemy zupełnie inaczej. Jedyny element, który w mojej opinii wypada zdecydowanie gorzej od reszty, to rozprawianie się ze stacjonującymi w obozach rebeliantami. To jeden z tych archaizmów wywodzących się z gier z otwartymi światami, których nie lubię. Ciągłe zakradanie się i eliminowanie kolejnych strażników z ukrycia nuży. Generalnie lepiej bawiłem się, walcząc z maszynami niż ludźmi.

Gra i demo technologiczne w jednym

Horizon: Forbidden West to prawdziwy pokaz możliwości PlayStation 5. Co prawda w sieci pojawiają się najróżniejsze komentarze - od "dlaczego Aloy nosi brodę?" (tak naprawdę chodzi o ledwie widoczny meszek, który ma na twarzy chyba każdy przedstawiciel homo sapiens) aż po "widać, że twórców ograniczało to, że gra powstawała też na PS4" - ale wywołują one u mnie jedynie uśmiech na twarzy. Nawet jeśli Guerilla Games musiało się w jakikolwiek sposób ograniczać, pracując jednocześnie nad wersją na nową i poprzednią generację, Horizon: Forbidden West to chyba najlepiej wyglądająca gra wideo, jaka do tej pory ujrzała światło dzienne. Pod każdym względem jest to istny popis zarówno osób, które nad nią pracowały, jak i PlayStation 5.

W zasadzie tylko jedna rzecz mi przeszkadzała. To nic nowego. Chodzi o konieczność wyboru pomiędzy ustawieniami jakościowymi i wydajnościowymi. Gdy zobaczyłem grę w tym pierwszym, oniemiałem. Rozdzielczość, poziom szczegółowości czy ostrość obrazu wywarły na mnie ogromne wrażenie. Ale ponieważ przyzwyczaiłem się już do rozgrywki w 60 klatkach na sekundę, przełączyłem się szybko na konfigurację wydajnościową. W niej Horizon: Forbidden West nadal wygląda fenomenalnie, ale jeśli gracie na dużym ekranie, dostrzeżecie wyraźny spadek, głównie w rozdzielczości i ostrości obrazu. Jednak mimo wszystko nie wyobrażam sobie zabawy w ustawieniu jakościowym, tym bardziej że liczba klatek zdaje się spadać w nim niekiedy poniżej 30. Być może twórcy zoptymalizują tę kwestię już po premierze, ale na tę chwilę wolałem zdecydowanie zabawę z gorszą (ale wciąż świetną) grafiką oraz w stabilnych 60 FPS-ach.

Ale piękny ten horyzont...

A co konkretnie można pochwalić w oprawie graficznej Horizon: Forbidden West? Otóż, drodzy państwo, wszystko. Pierwsze, co przykuwa wzrok i nie pozwala go oderwać, to projekty lokacji i modele postaci wraz z animacjami. Otoczenie jest bogate w najdrobniejsze szczegóły, bohaterowie podczas przerywników filmowych wyglądają jak żywi, poruszają się płynnie i z gracją, a ich mimikę trudno odróżnić od twarzy rzeczywistych rozmówców. Bohaterowie - zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowi - dorobili się tak bogatej ekspresji, że aż nie chce się przerywać poszczególnych kwestii dialogowych. Kolejną rzeczą wywołującą zachwyt są krajobrazy. Kolejną tylko dlatego, że pierwsze rozległe przestrzenie oglądamy dopiero po dłuższej chwili. Ale można wtedy zbierać szczękę z podłogi. A z czasem jest coraz lepiej. Każdy obszar, który odwiedzamy, jest na swój sposób piękny. Co i rusz zatrzymywałem się, aby się trochę porozglądać. I obserwować nie tylko piękne, statyczne ujęcia, ale także ich cudowną grę z oświetleniem, cieniami i efektami cząsteczkowymi. To absolutne cudo.

W Horizon: Forbidden West lepiej grać na PlayStation 5, ale nie tylko ze względu na wyraźnie ładniejszą grafikę. Kolejnym powodem jest pad DualSense, z którego Sony - jak zwykle przy okazji exclusive'ów na PS5 - zrobiło dający się odczuć na każdym kroku użytek. Adaptacyjne triggery i haptyczne wibracje sprawiają, że wszystko, co robimy (nieważne, czy biegniemy, czy walczymy, czy strzelamy z łuku), odczuwamy jeszcze intensywniej. Gra obsługuje też, rzecz jasna, technikę Tempest 3D, dzięki której dźwięk dobiegający ze słuchawek czy z telewizora jest bardziej przestrzenny. Na PlayStation 4 oczywiście tego nie doświadczycie, natomiast na obu platformach Horizon: Forbidden West brzmi świetnie. Ścieżka dźwiękowa przywodzi na myśl hollywoodzkie superprodukcje, odgłosy towarzyszące walkom podkręcają emocje, a voice acting - jak zwykle w exclusive'ach od Sony - mistrzowska robota. Zarówno w wydaniu angielskim, jak i polskim. Początkowo nie mogłem się zdecydować, który język wybrać - ostatecznie zdecydowałem się na polski. Nie licząc pomniejszych, nietrafionych wyborów dotyczących aktorów byłem więcej niż zadowolony.

I dla starych, i dla nowych

Horizon: Forbidden West to gra, na jaką wszyscy czekaliśmy. Pierwszy tak mocny exclusive na PlayStation 5, który może być prawdziwym system sellerem. Nie chcę umniejszać ubiegłorocznemu Ratchet & Clank: Rift Apart, który zachwycał niemal pod każdym względem, ale - umówmy się - był to tytuł skierowany raczej do młodszego odbiorcy. A Horizon: Forbidden West to gra nie tylko świetnie wykonana, wciągająca i dopracowana, ale także dojrzała i godna zapamiętania na dłużej. Zachwycą się nią wszyscy ci, którym spodobał się Horizon: Zero Dawn, ale i wielu tych, którym poprzedniczka nie do końca przypadła do gustu. Ja jestem na to najlepszym dowodem.

Horizon: Forbidden West

Horizon: Forbidden West - opinia:

 Horizon: Forbidden West - plusy:

  • Piękne i zróżnicowane nowe obszary rozgrywki
  • Scenariusz wciągający, pełen niuansów i szczegółów
  • Bohaterowie napisani i przedstawieni tak, że trudno ich nie polubić
  • Sam wątek główny to ponad 20 godzin gry...
  • ... ale zadania poboczne są tak dobre, że trudno je pomijać
  • Rozgrywka jak poprzednio, ale w wielu miejscach ulepszona
  • Całe mnóstwo pomniejszych nowinek w każdym aspekcie
  • Absolutnie fenomenalna oprawa graficzna (na PS5)
  • Ścieżka dźwiękowa z najwyższej półki (w tym polski dubbing)

 Horizon: Forbidden West - minusy:

  • Drobne spadki liczby klatek na sekundę w trybie jakościowym
  • Mniej ciekawe starcia z ludźmi niż z maszynami
Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Horizon: Forbidden West - recenzja (PS5). Pierwszy prawdziwy system seller na PlayStation 5

 0