Administracja Joe Bidena i Kamali Harris chce szybkiego zatwierdzenia planu Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ), którego celem jest wprowadzenie globalnego traktatu o cyberprzestępczości. Jest to oczywiście związane ze zmianą władzy w USA.
Po długotrwałym procesie negocjacji dokument ten został przyjęty w sierpniu i obecnie czeka na ratyfikację przez państwa członkowskie. Jednak inicjatywa spotkała się z ostrym sprzeciwem ze strony obrońców wolności słowa, prywatności oraz organizacji broniących praw człowieka. Wśród obecnych rządzących pojawiły się obawy, że Stany Zjednoczone, główny sponsor i fundator ONZ, mogą nie udzielić jej swojego poparcia, co może zachwiać całym przedsięwzięciem.
Jeszcze przed zmianą władzy administracja Bidena chce przepchnąć traktat OZN w sprawie cybeprzestępczości, który zmieniono w "rozbudowane narzędzie nadzoru". Jednym z punktów jest walka z szyfrowaniem.
Traktat o cyberprzestępczości, zaprojektowany z myślą o zwalczaniu przestępstw internetowych, musi zostać ratyfikowany przez parlamenty tych państw, które zdecydują się go podpisać. O ile administracja Bidena-Harris, która zbliża się do końca swojej kadencji, ma plany, by oficjalnie poprzeć ten dokument, to jego przyszłość zależy od akceptacji nowego Senatu. Do zatwierdzenia potrzeba bowiem większości dwóch trzecich głosów, co po wyborach z 5 listopada staje się coraz mniej prawdopodobne.
Krytycy traktatu, w tym obrońcy praw człowieka oraz technologiczne firmy, od dawna alarmują, że niejasny i obejmujący szerokie zagadnienia język dokumentu może stwarzać przestrzeń do nadużyć. Według nich propozycje zawarte w traktacie mogą przekształcić się w narzędzie masowej inwigilacji na skalę globalną. Obawy te wynikają z faktu, że traktat przewiduje ściganie „wszelkich przestępstw umożliwionych przez technologię”, co, zdaniem krytyków, daje zbyt dużą swobodę interpretacyjną i może być wykorzystywane do ograniczania praw obywatelskich.
Zaskakujące jest, że niektóre tradycyjne media dopiero teraz zaczynają bardziej szczegółowo analizować konsekwencje traktatu, podkreślając jednocześnie, że przeciwnicy projektu ostrzegali przed tym już od dłuższego czasu.
Plan ONZ o cyberprzestępczości, który może być ostatnim ważnym ruchem ustępującej administracji USA na scenie międzynarodowej, wywołuje głębokie podziały. Podczas gdy zwolennicy traktatu argumentują, że globalne wyzwania wymagają skoordynowanych odpowiedzi, jego krytycy przestrzegają przed ryzykiem masowego nadzoru i potencjalnymi naruszeniami prywatności. Decyzja, która zapadnie w najbliższych miesiącach, może mieć długofalowe skutki nie tylko dla USA, ale także dla międzynarodowej wspólnoty.
Kontrowersje związane z traktatem ONZ
Amerykańska organizacja zajmująca się prawami cyfrowymi, Electronic Frontier Foundation (EFF), opisuje dokument jako „znaczący krok wstecz” i dowód na „niebezpieczne rozszerzenie jego zakresu poza wyraźnie zdefiniowane cyberprzestępstwa”, co obejmuje długą listę przestępstw, które nie są stricte związane z cyberprzestępczością. Projekt spotyka się z krytyką nie tylko ze strony organizacji broniących praw człowieka, ale również niektórych państw członkowskich ONZ. W ocenie EFF najnowsze zmiany w treści traktatu nie są przypadkowe ani wynikiem zaniedbania, lecz świadomym krokiem, który zmniejsza szanse na osiągnięcie międzynarodowego konsensusu i budzi obawy o przyszłe nadużycia.
Na początku Traktat o cyberprzestępczości promowano jako „ustandaryzowany” dokument, który miał pomóc w globalnej walce z przestępczością w sieci. Jednak w trakcie prac nad nim nieustannie dodawano nowe przepisy i rozszerzano jego zakres, co według EFF sprawiło, że „standardowy” traktat zamienił się w „rozbudowane narzędzie nadzoru”.
Głównym zmartwieniem EFF są potencjalne nadużycia podczas dochodzeń krajowych i międzynarodowych. Zamiast rozwiązać te obawy, najnowsza wersja projektu rzekomo opiera się na wcześniejszych, kontrowersyjnych zapisach, wzbogacając je o dodatkowe, jeszcze bardziej inwazyjne przepisy. Przykładem jest zapis umożliwiający państwom wymuszanie na inżynierach lub pracownikach osłabiania zabezpieczeń technologicznych, co stanowi poważne zagrożenie dla szyfrowania.
Krytyczne głosy są szczególnie głośne w kontekście zapisu, który umożliwia dostęp do danych za granicą, nawet w sytuacjach naruszających prawo państwa przyjmującego. Według obrońców praw człowieka projekt rozciąga zakres dochodzeń transgranicznych na wszystkie poważne przestępstwa, co stwarza ryzyko nadużyć, zwłaszcza gdy definicja takich przestępstw może obejmować działania naruszające prawa człowieka.
EFF ostrzega, że nowe przepisy umożliwią państwom ściganie przypadków nieobjętych poprzednimi wersjami traktatu. W opinii organizacji to właśnie takie przepisy są potencjalnym polem do nadużyć.
„Ostatnia wersja traktatu stwarza warunki do nadużyć na globalną skalę, oferując szerokie uprawnienia transgraniczne do badania praktycznie każdego wyobrażalnego ‘przestępstwa’ – w tym pokojowego sprzeciwu czy wyrażania swojej orientacji seksualnej – podważając cel samego traktatu, jakim miała być walka z realną cyberprzestępczością” – skomentowała zastęca dyrektora Human Rights Watch, Deborah Brown. Dodała: „Rządy nie powinny spieszyć się z przyjęciem tego traktatu bez upewnienia się, że wzmacnia on, a nie poświęca nasze podstawowe prawa”.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Administracja Bidena na szybko przepycha prawo. Chodzi o cenzurę i inwigilację