W połowie maja ruszył przetarg na sprzęt komputerowy dla ponad 17 tysięcy szkół w Polsce. Centrum Obsługi Administracji Rządowej, na polecenie Ministra Cyfryzacji, ogłosiło zamówienie warte ponad 1,4 miliarda złotych. Zamówienie jest ogromne i obejmuje ponad 735 tysięcy urządzeń m.in. laptopy oraz tablety. Środki na zakup pochodzą z Krajowego Planu Odbudowy. Cała procedura wzbudziła jednak sporo kontrowersji, głównie z powodu warunków, jakie postawiono potencjalnym kandydatom.
Zainteresowanie przetargiem było duże, ale szybko okazało się, iż jego zapisy eliminują z rywalizacji większość firm – zwłaszcza tych krajowych. Problemem są wymagane certyfikaty. Chodzi o to, że urządzenia muszą mieć dwa międzynarodowe certyfikaty: szwedzki TCO Certified i amerykański EPEAT.
Gigantyczny przetarg na laptopy dla szkół. Wymagania eliminują nawet Apple
Każdy z nich potwierdza określony poziom jakości i zgodności ze standardami środowiskowymi, natomiast wymóg posiadania obu naraz okazał się zaporowy. Spełnia go zaledwie kilku światowych producentów takich jak Dell, HP czy Lenovo. Nawet Apple odpadło z rywalizacji, bo nie spełnia wszystkich kryteriów. Także polscy uczniowie oraz nauczyciele o MacBookach czy komputerach Mac mogą zapomnieć.
W rozporządzeniu MEN mowa była o możliwości przedstawienia jednego z dwóch certyfikatów. Jednak w samym ogłoszeniu przetargowym zapisano konieczność posiadania obu, co – jak twierdzą eksperci – nie ma konkretnego uzasadnienia.
W opinii przygotowanej przez profesor Ewelinę Sokołowską z Politechniki Gdańskiej podkreślono, iż wspomniane certyfikaty nie są ani obowiązkowe, ani akredytowane w sensie prawnym – a więc nie powinny być traktowane jako jedyny możliwy dowód jakości i zgodności sprzętu. Jej zdaniem, równie dobrze sprawdziłyby się uznane europejskie normy ISO, takie jak ISO 9001 czy ISO 14001.
Polscy producenci podnoszą, że gdyby zamiast TCO i EPEAT dopuszczono certyfikaty ISO, mogliby wziąć udział w przetargu. Tymczasem koszt uzyskania certyfikatu TCO to co najmniej pół miliona złotych, a cały proces trwa nawet do 10 miesięcy.
Dla porównania, inny przetarg ogłoszony niedługo później przez NASK – również finansowany przez państwo – miał już zupełnie inne wymagania. Dotyczył on zakupu 100 tysięcy zestawów do zdalnego nauczania oraz obejmował jedynie wymóg posiadania certyfikatów ISO 9001 i ISO 14001, czyli bardziej dostępnych i uznanych standardów.
Ministerstwo Cyfryzacji twierdzi, że wszystko jest w porządku
Ministerstwo Cyfryzacji twierdzi, że przetarg był przygotowany zgodnie z prawem, a wymagania były konsultowane z Prokuratorią Krajową i Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Zapewniono, iż dostęp do wymaganych certyfikacji jest otwarty, a w toku konsultacji rynkowych nie zgłoszono żadnych zastrzeżeń dotyczących ich dyskryminacyjnego charakteru.
Tyle tylko, że według dostępnej informacji, żaden polski producent nie miał na tamten moment obu wymaganych certyfikatów, a czas potrzebny na ich uzyskanie uniemożliwia złożenie oferty przed 9 lipca, czyli dniem zakończenia składania ofert.
Co ciekawe, Krajowa Izba Odwoławcza nie wstrzymała przetargu, mimo złożonych skarg. Sprawa trafi teraz do sądu administracyjnego. Eksperci wskazują, że ograniczona liczba oferentów może przełożyć się na wyższe ceny, a przecież nie o to powinno chodzić w zamówieniach publicznych.
Warto przypomnieć, że na początku roku pisaliśmy o kontrowersyjnych rozporządzeniach MEN, przez które do szkół trafi sporo elektrośmieci.

Pokaż / Dodaj komentarze do: Kontrowersyjny przetarg na laptopy dla szkół. Wymóg zmiótł konkurencję