Choć w Niemczech udało się już zawrzeć koalicyjne porozumienie pomiędzy partiami tworzącymi nowy rząd, w cieniu politycznych uścisków dłoni i szlachetnie brzmiących deklaracji czai się temat, który niepokoi wielu obrońców wolności obywatelskich. Chodzi o rosnące ambicje państwa do regulowania informacji w sieci — i to pod pozorem „ochrony wolności słowa”.
Fragment koalicyjnej umowy zatytułowany „Wzmocnienie różnorodności mediów – ochrona wolności opinii” z pozoru brzmi jak manifest prowolnościowy. Jednak już pobieżna analiza treści dokumentu ujawnia, że pod tym hasłem kryje się daleko idące dążenie do kontroli nad przestrzenią informacyjną, a w szczególności – mediami internetowymi.
Jak zaznacza jeden z niemieckich komentatorów politycznych: „To nie jest walka z dezinformacją. To próba przejęcia monopolu na prawdę. A to zawsze kończy się źle.”
Walka z dezinformacją czy walka z niepożądaną opinią?
W umowie wskazuje się, że „celowe wpływanie na wybory oraz powszechna dezinformacja i fake newsy stanowią poważne zagrożenie dla naszej demokracji”. Jednak to, co mogłoby uchodzić za uzasadnione obawy w kontekście bezpieczeństwa wyborów, szybko przybiera bardziej niepokojące tony. Punktem zapalnym stało się sformułowanie, wedle którego „umyślne rozpowszechnianie fałszywych twierdzeń faktycznych nie jest objęte wolnością wypowiedzi”. Kluczowe słowo? „Umyślne” – czyli uznaniowe. To bowiem osoby u władzy, bądź podmioty przez nie wskazane, mają decydować, co jest „fałszywe”, a co „faktyczne”.
Cenzura ubrana w niezależność
Jednym z głównych założeń nowej polityki informacyjnej ma być powołanie niezależnego organu nadzorczego, który będzie miał uprawnienia do działania przeciwko „manipulacji informacją, podżeganiu do nienawiści i agitacji”, a także do egzekwowania obowiązków platform internetowych w zakresie „przejrzystości” i „współpracy z organem nadzoru”.
Rząd przekonuje, że nowy organ będzie niezależny od państwa. Jednak doświadczenia ostatnich lat — zarówno w Niemczech, jak i na świecie — pokazują, że „niezależność” często bywa tylko etykietą, która nie gwarantuje ani bezstronności, ani rzetelności.
Niemieckie „Ministerstwo Prawdy”?
Choć formalnie mowa o walce z dezinformacją, eksperci ostrzegają, że nowe przepisy mogą być wykorzystywane do cenzurowania niewygodnych opinii i treści, a także do represjonowania dziennikarzy i użytkowników mediów społecznościowych, których poglądy odbiegają od linii rządowej. Wolność słowa, której ochronę deklaruje dokument, może w rzeczywistości zostać ograniczona do wolności głoszenia tego, co uznaje za prawdziwe rząd lub powiązane z nim instytucje. Właśnie dlatego coraz częściej pojawiają się porównania do orwellowskiego „Ministerstwa Prawdy”

Pokaż / Dodaj komentarze do: „Ministerstwo Prawdy” w Niemczech. Koalicja ogłasza walkę z dezinformacją na wzór Goebbelsa