Po zdjęciu radiatorów aspekt wizualny prezentowanej konstrukcji nie uległ praktycznie żadnej zmianie, co oczywiście wynika z jednolitej kolorystki Z270 Gaming Pro Carbon. Czas więc przejść do analizy poszczególnych komponentów.
Sekcja zasilania dość znacząco różni się od tej, w którą producent wyposażył poprzednika. W jej skład wchodzą dwadzieścia dwa tranzystory MOSFET. Są to układy PK616BA oraz PK632BA, mogące dostarczyć prąd o natężeniu dochodzącym do odpowiednio 50/120 A oraz 88/150 A (w trybie ciągłym/impulsowym przy 25 °C). To w zasadzie jedyna cecha wspólna z Z170A Gaming Pro Carbon, gdyż pozostałe komponenty są już zupełnie inne. Na laminacie wylądował dotychczas niespotykany kontroler PWM uP9508Q, który natywnie obsługuje pięć faz, oraz pięć sterowników MOSFET. Czterech z nich nie udało mi się zidentyfikować, ze względu na niewiele mówiące oznaczenia "FH TGF62K", natomiast ostatni to uP1961S. Tak więc mamy tutaj do czynienia z de facto pięcioma zdublowanymi fazami, podczas gdy poprzednik miał osiem natywnych. Jak to wszystko wpłynie na wyniki podkręcania? Zobaczymy już wkrótce.
Układ Z270 został umieszczony w bezpośrednim sąsiedztwie portów SATA, co jest standardową lokalizacją tegoż komponentu. Transfer ciepła odbywa się z wykorzystaniem pasty termoprzewodzącej, która - na szczęście - nie straszy swym wyglądem.
Chłodzeniem płyty zajmują się trzy aluminiowe radiatory. Dwa z nich, odbierające ciepło z MOSFET-ów sekcji zasilania, wykorzystują termopady, co jest typowym rozwiązaniem. Nie uświadczymy tutaj żadnych ciepłowodów, co w tej półce cenowej raczej nie powinno dziwić z uwagi na umiarkowaną prądożerność procesorów Skylake.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Test płyty głównej MSI Z270 Gaming Pro Carbon