Milionowe premie zarządu
Mamy zatem źle przyjęte Diablo Immortal, umywanie rąk od protestów w Hongkongu, by przypodobać się Chińczykom i bezpieczną (czytaj: nudną) wizję Diablo IV. Co by jeszcze mogło pójść nie tak? Okazuje się, że sami pracownicy Blizzarda też mają się o co burzyć. W ostatnich tygodniach przestali milczeć o swym niezadowoleniu z wysokości pensji i warunków pracy. Sprawa sięga 2019 roku, kiedy z ankiety przeprowadzonej wewnętrznie okazało się, że pracownicy nie są usatysfakcjonowani nierównościami wynagrodzeń. Blizzard obiecał wtedy zajęcie się sprawą, jednak teraz (dosłownie, bo informacja wyciekła w sierpniu 2020) okazuje się, że właściwie nic się nie zmieniło. Dzięki specjalnemu dokumentowi rozpuszczonemu na Slacku wewnątrz firmy pracownicy zaczęli anonimowo wypełniać swoje wynagrodzenia. Dzięki temu na jaw wyszły jawne dysproporcje, w tym jak różnią się zarobki ludzi nawet na podobnych pozycjach. Amerykańscy dziennikarze docierający bezpośrednio do zatrudnionych w Blizzard raportują, że niektórzy zatrudnieni mają pensję na poziomie najniższej krajowej, dzięki którym na styk docierają do kolejnego miesiąca. W tym samym czasie zarząd wypłaca sobie wielomilionowe premie, a Activision Blizzard odnotowuje rekordowe przychody. Dochodzi do tak śmiesznych sytuacji jak podwyżki pokroju 50 centów na godzinę... I choć trudno w to uwierzyć, to już w 2018 roku niektórzy pracownicy musieli zrezygnować z posiłków w firmowej stołówce, ponieważ nie było ich na nie stać. I choć tego typu sytuacje są znamienne dla wielkich amerykańskich korporacji i dla tamtejszego rynku gier, to sprawa stała się naprawdę medialna. Gdy na światło dzienne wychodzi dokument, z którego wynika, jak mało osób jest zadowolonych ze swojej pensji w firmie, która niegdyś robiła gry uznawane za wyznacznik tego, co fajne i świeże, to coś w człowieku pęka.
Wiadomość ta obiegła świat niedługo po tym, jak okazało się, że pracownicy Blizzard chętnie przechodzą do Riot Games, gdzie warunki są o wiele lepsze. Łączy się to też z tym, że Riot tworzy właśnie grę mającą być odpowiedzią na Overwatcha, podczas gdy zapowiedziany przez Blizzarda Overwatch 2 wydaje się czymś, o czym przestało się mówić już dzień po zapowiedzi. Mimo całej otoczki i genialnego startu pierwszej części, jej fenomen wydaje się być roztrwoniony... albo przynajmniej przesłonięty przez totalny wybuch PUBG i Fortnite oraz kolejnych tytułów naśladujących te produkcje (jak Apex). A żeby jeszcze dopełnić tego obrazu, na początku 2019 Activision Blizzard zwolniło prawie 800 osób. I choć tego typu informacje rzadko przebijają się w rodzimych mediach i nie są przez nas szczególnie roztrząsane, to w USA sprawy naprawdę przybierają przykry obrót. Gdyby nie magia marek takich jak Warcraft, Starcraft czy Diablo, trudno byłoby ściągać do siebie kolejne talenty.
Stępiony topór
Sam Warcraft 3 też jest bohaterem niechlubnej zawieruchy dookoła firmy. Wydany 18 lat po oryginalnym Warcraft 3: Reign of Chaos remaster z dopiskiem Reforged był pełen niedoróbek, filmów słabej jakości i nie otrzymał zapowiadanych poprawek oraz trybów. Doszło nawet do tego, że gracze atakowali remaster swego ukochanego Warcrafta, dając mu bardzo niskie oceny na przeróżnych serwisach. To, jak potraktowano legendę, było tak samo przykre, jak i znamienne dla Activision Blizzard – firmy zupełnie innej niż Blizzard. Kiedy w 2008 roku doszło do fuzji (brzmi ładniej niż przejęcie) wszystko zaczęło się zmieniać. Zaczęto iść w kierunku ekspansji na rynek chiński oraz inwestowano w bezpieczną monetyzację znanych marek. Diablo III (2012) wyszło jako gra z koniecznością stałego połączenia z internetem, przez co w początkowych dniach wiele osób nie mogło się z nią połączyć. Dopiero w 2014 ukazał się jakiś faktycznie nowy projekt firmy i była to darmowa karcianka Hearthsone. W 2015 wypuszczono MOBĘ Heroes of the Storm, a 2016 przyniósł naprawdę fenomenalny sukces Overwatch, który pozwolił uwierzyć, że firma najgorsze ma za sobą i potrafi jeszcze eksperymentować. Ich pierwsza drużynowa strzelanina okazała się bowiem nie tylko niesamowicie grywalna, ale i dochodowa. Na tyle, że „dzięki niej” lootboksy zaimplementowano do dziesiątek innych gier z tamtego okresu (po to, by teraz się z nich wycofywać, ale to inna historia).
Niektórzy zatrudnieni mają pensję na poziomie najniższej krajowej, dzięki którym na styk docierają do kolejnego miesiąca. W tym samym czasie zarząd wypłaca sobie wielomilionowe premie, a Activision Blizzard odnotowuje rekordowe przychody. Dochodzi do tak śmiesznych sytuacji jak podwyżki pokroju 50 centów na godzinę...
Na historię Blizzarda po 2008 wciąż można patrzeć jak na kontynuację sukcesów sprawdzonych marek, nawet mimo sporych potknięć. Finansowo firma radzi sobie świetnie. Weźmy jednak pod uwagę, że Starcraft II to gra rozdmuchana do rozmiarów trylogii, HOTS i Hearthstone to tytuły darmowe, wyliczone pod fanów Warcrafta, a Warcrafta IV nie widać nawet na odległym horyzoncie. Diablo III wyszło z ogromnych problemów z czasów swej premiery (i z kontrowersyjnego Domu Aukcyjnego wewnątrz gry) dzięki sile, jaką marce dały dwie poprzednie części, a World of Warcraft wciąż otrzymuje nowe dodatki. Nawet źle wykonany remake Warcrafta III i w sumie niepotrzebny remaster pierwszego Starcrafta swoje zarobiły. W tej serii tworzonych zbyt długo, nie zawsze świeżych gier, często lepiej zmonetyzowanych niż zaprojektowanych, Blizzard gdzieś wyzionął ducha. I tylko Overwatch zabłysnął na tyle, by pokazać, że naprawdę są tam jeszcze ludzie potrafiący i chcący robić coś nowego i grywalnego.
Chińska dzielnica
Film Warcraft i dodatek do WoWa, Mists of Pandaria, to początki nowego celu firmy: zadowalania odbiorców na rynku chińskim. To samo doprowadziło ją do inwestycji w karciankę i mobę oraz do tworzenia Diablo na komórki. Konkretnie wycelowana, konsekwentna strategia dla wieloletnich fanów oznacza jednak coraz mniej zawartości, za którą pokochali marki Blizza. Problemy z powstawaniem kolejnych gier, z lądowaniem ich w deweloperskim piekle (Overwatch to przerobienie tego, co zostało z wieloletniego projektu Titan), a nawet z warunkami zatrudnienia i z wizerunkiem tworzą obraz zupełnie innej firmy niż ta, która dawała nam pierwsze odsłony swych słynnych cykli. Coraz większy znak zapytania pojawia się przy pytaniu: „Czy Blizzard jeszcze potrafi?”. Bo choć grono fanów firmy i ostateczna jakość nowych tytułów wciąż się bronią, to nie wyglądają już na tle konkurencji tak błyszcząco jak w latach dziewięćdziesiątych i na początku dwutysięcznych. Zamiast wkładać dodatkowe wysiłki w tworzenie nowej jakości, kombinuje się nad tym, jak wydoić kolejne miliony z rynków azjatyckich. A pracownicy? Nowych CV nigdy nie zabraknie, jesteśmy przecież Blizzardem.
Problemy z powstawaniem kolejnych gier, z lądowaniem ich w deweloperskim piekle, a nawet z warunkami zatrudnienia i z wizerunkiem tworzą obraz zupełnie innej firmy niż ta, która dawała nam pierwsze odsłony swych słynnych cykli.
Bardzo bym chciał mocniej zakończyć ten wpis, ale sukces Overwatcha wszystko mi psuje. Mam nadzieję, że z czasem uda się go powtórzyć kolejnym nowym markom firmy. Liczę, że pracownicy otrzymają godne podwyżki, obudzą starą moc Blizzarda i będą się próbować z nowymi gatunkami. Kompromitujące ruchy wizerunkowe i niedopracowane remastery to także coś, czego wypada unikać. A gdyby jeszcze temat zupełnego odświeżenia formuły Diablo się dopełnił, to byłaby to pełnia szczęścia. Activision Blizzard obecnie bliżej jednak do fabryki sequeli i darmowych gier niż do ekipy, która wyznacza nowe kierunki branży. Obecnie coraz mniej jej ufam. Nie jestem też pewny żadnej ich nowej premiery. Któż byłby w stanie wyobrazić sobie taki rozwój sytuacji kilkanaście lat temu, np. po premierze World of Warcraft? Bardzo trudno zaakceptować te wszystkie zmiany, które zachodzą jednak w całej branży. Większość producentów idzie w podobną stronę, ale mało który z gigantów miał ostatnio tak złą passę. Dlatego krzyczę: Wolny Hongkong, Wolny Blizzard! Oby znów mogli robić takie gry, jakie chcą.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Czy Blizzard jeszcze potrafi?