Czy Blizzard jeszcze potrafi?
Nie powinniśmy dłużej przymykać oczu na to, że Blizzard jest w dołku. Od czasów, kiedy zapowiedzi firmy rozpalały wszystkich graczy na świecie, upłynęło stanowczo zbyt dużo wody w Missisipi. I nawet jeżeli Diablo IV wciąż brzmi jak coś, co zawiesi serwery w dniu premiery, to jest to wizja tak odległa i mglista jak dawno nie była. Z magików kodu uzależniających ludzi swoimi grami Blizzard zmienił się po prostu w Activision Blizzard. W korporację, która coraz rzadziej eksperymentuje. Jakby czuli przy każdej nowej grze, że nie mogą jej zbyt mocno zmienić, bo mają zbyt dużo do stracenia. Wizerunek firmy nigdy nie był tak nadszarpnięty i oby była to sytuacja przejściowa, bo ostatnimi czasy z symbolu jakości stali się trochę chłopcami do bicia. Zawodzącymi i wciąż dostarczającymi trochę za mało i trochę zbyt późno.
Zły dotyk
Dobra prasa nie trzyma się Blizzarda. Zbanowanie z zawodów gracza, który wspierał protesty niepodległościowe w Hongkongu, to czysty przykład łapania się firmy za ręce z Pekinem. A przecież nie po to zakłada się przedsiębiorstwo w Kalifornii, żeby przy pierwszej lepszej kontrowersji kłaniać się w pas Chińczykom. Wizja sukcesu na tamtejszym rynku wydaje się jednak paraliżować kreatywność i wolność wyrazu kolejnych deweloperów, szczególnie tak dużych. Przypomnijmy sobie tę sytuację: jest październik 2019, a Ng Wai Chung (ksywka Blitzchung), grający zawodowo w Hearthstone, podczas oficjalnego streamu krzyczy „Wolny Hongkong” i nawołuje świat do tego, by zwrócił uwagę na sytuację w jego rodzinnej metropolii zajmowanej przez chiński rząd. Wyrzucono go za to z zawodów, zablokowano wypłatę nagrody i zbanowano na rok z turniejów. Oczywiście na skutek krytyki ze strony fanów i mediów starano się potem to wszystko załagodzić i zmniejszono karę, ale przekaz, który poszedł w świat, był jasny. I nawet jeżeli regulamin każdej firmy i turnieju esportowego zabrania wiązania polityki i protestów światopoglądowych z samymi zawodami, to w takich przypadkach trzeba działać elastycznie. Blizzard bronił jednak wielkiego opresora zamiast „zwykłego” gracza, którego ojczyzna walczy o ostatnie chwile wolności (a to, że sprawa Hongkongu jest dawno przegrana, to inna kwestia). To był prawdziwy kryzys wizerunkowy i do tego wcale nie ostatni.
Nie po to zakłada się przedsiębiorstwo w Kalifornii, żeby przy pierwszej lepszej kontrowersji kłaniać się w pas Chińczykom.
Wcześniej, w listopadzie 2018, podczas Blizzconu, imprezy, która od zawsze gromadzi hardkorowych fanów firmy, łącząc ich w oczekiwaniu na najgłośniejsze zapowiedzi, zamiast zamknąć konferencję pokazem Diablo IV, deweloper ujawnił Diablo Immortal. Gra przygotowywana wraz z chińskim gigantem NetEase będzie MMORPG na smartfony z systemami iOS i Android. Dla każdego, kto czekał do samego końca Blizzconu na pokaz nowego Diablo, prezentacja gry na komórki była jak cios w twarz. Zniesmaczenie sięgnęło takiego poziomu, że osoby będące na konwencie podczas panelu z twórcami pytały ironicznie, czy to nieudany żart na prima aprilis. Pierwszy raz w historii Blizzconu wybuczano też deweloperów odpowiadających na pytania fanów, a podkreślam: to nie jest tani event i jeżdżą na niego tylko totalnie zapatrzeni w firmę maniacy. Nawet oni nie potrafili znieść tej wizji.
Nie dziwi zatem, że rok później, na Blizzconie 2019, pokazano już materiał z Diablo IV w mega wczesnej wersji gry. I choć skupiło to słuszną uwagę światowej publiki, to czasy zmieniły się na tyle, że entuzjazm był dużo mniejszy niż np. w przypadku zapowiedzi Diablo III. Oglądanie czwarty raz tego samego, bez wyraźnej różnicy względem poprzedników i bez oprawy robiącej wrażenie szybko przestało być komentowane przez graczy. Mamy teraz tyle premier i tyle wybitnych gier ukazuje się każdego roku, że nawet wśród wieloletnich fanów serii panują stonowane nastroje co do jej kontynuacji. Obserwatorzy branży są zresztą szczególnie ostrożni w osądach, bo to w co zainwestowała firma to bezpieczna wizja kontynuująca gameplay poprzedników. Tajemnicą poliszynela pozostaje za to fakt, że przez długi czas prototypowano Diablo z perspektywą i rozgrywką zbliżoną bardziej do Dark Souls niż do „klikacza” z izometryczną kamerą. Widocznie jednak tak duża zmiana została uznana za zbyt ryzykowną lub co gorsze – przysparzała tylu problemów podczas kodowania, że nie udałoby się zrobić jej na odpowiednim poziomie. Kolejny raz wybrano więc bezpieczne rozwiązanie.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Czy Blizzard jeszcze potrafi?