Gamescom 2019 - relacja z targów i podróży pełnej przygód
Kiedy szef zadzwonił do mnie w czasie urlopu z wiadomością, że jadę na tegoroczną edycję targów Gamescom, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony byłem podekscytowany, bo jeszcze nie byłem na tej największej na świecie imprezie dla graczy, z drugiej towarzyszył mi niepokój związany z tym, że wszystko dzieje się na ostatnią chwilę, a ja należę raczej do tych osób, które lubią mieć wszystko dokładnie zaplanowane. I wiecie co? Moje obawy były w pełni uzasadnione, choć jak się szybko okazało, nie miały nic wspólnego z samą organizacją. Tak czy inaczej, cały wypad okazał się być jednym nieprzerwanym pasmem złych zrządzeń losu, które na długo zapadną mi w pamięć, bo nie spodziewałem się, że tyle może się człowiekowi przytrafić w ciągu zaledwie 3 dni. Jeśli jednak nie interesują Was moje (i nie tylko) perypetie podróżniczo-hotelarskie i chcecie zapoznać się tylko z wrażeniami z samych targów i prezentowanych na nich grach, to zapraszam na kolejną podstronę tej relacji.
Nie spodziewałem się, że tyle może się człowiekowi przytrafić w ciągu zaledwie 3 dni.
Moja podróż zaczęła się w poniedziałek o godzinie 6:50 i jej pierwszy etap, czyli taksówka z miejsca zamieszkania na dworzec PKP we Włocławku, nie zwiastował nic złego. Pociąg również przyjechał i wyruszył o czasie, ale nie ujechaliśmy nawet 40 km i się zaczęło… zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce, pośrodku niczego, mijały kolejne minuty i maszynista nawet myślał ruszać. Początkowo myślałem, że to tylko jakiś krótki postój, np. na przepuszczenie innego pociągu, więc nawet nie ściągałem z uszu słuchawek, zasłuchany w nowy krążek Slipknota. Chwilę później za oknem zobaczyłem jednak nadjeżdżającą straż pożarną, a następnie helikopter pogotowia lądujący w polu i zorientowałem się, że musiało dojść do tragedii. Po upływie ok. pół godziny pojawił się kierownik, który poinformował nas, że nasz pociąg śmiertelnie potrącił matkę z dwójką dzieci i bez zgody prokuratora nic nie możemy zrobić, więc musimy się liczyć z co najmniej godzinnym opóźnieniem.
Jak łatwo się domyślić, nastrój od razu siadł, ale zobowiązania zawodowe są, więc trzeba było kontynuować podróż. Obsuwą nie martwiłem się jeszcze zbytnio, bo wyruszyłem w drogę z odpowiednim zapasem czasu, więc postanowiłem spokojnie poczekać. Spokój w pewnym momencie ustąpił jednak miejsca zdenerwowaniu, bo sytuacja zaczęła wymykać mi się spod kontroli i poinformowałem o wszystkim kilka osób, w tym Krzyśka, znanego lepiej jako NRGeek, z którym lecieć miałem na Gamescom. Nadzieja, że pociąg, którym wyruszyłem z Włocławka, dowiezie mnie do Warszawy na czas zgasła bardzo szybko, do tego kierownik pociągu poinformował, że nie mamy co liczyć na transport zastępczy, a tragedia, w której jak się później okazało brały udział dwa pociągi, spowodowała, że praktycznie wszystkie inne na tej trasie też mają duże opóźnienia.
W tym momencie byłem już niemal przekonany, że mogę zapomnieć o targach, ale w głowie zaświtała mi pewna myśl. Szybki rzut oka w Mapy Google potwierdził moje przypuszczenia, że utknąłem gdzieś w okolicy miejsca pracy mojego bliskiego przyjaciela, który może być ostatnią deską ratunku, pod warunkiem, że uda mu się dojechać do mnie z właściwej strony drogi, bo pociąg blokował jedyny przejazd w tej okolicy. Zadzwoniłem więc do niego z pytaniem, czy jest w stanie mnie poratować i dowieźć do następnej większej stacji, gdzie będzie szansa na inny transport do stolicy - a że Kuba nigdy nie zawodzi, to niecałe 10 minut później był już na miejscu! Co prawda moje plany miał jeszcze ochotę pokrzyżować konduktor, który nie bardzo chciał wypuścić mnie z pociągu, ale chwila tłumaczenia, że samolot i w ogóle i znowu byłem w trasie.
Dalsza podróż do Warszawy pociągiem przebiegła już bez przeszkód, podobnie jak droga taksówką z Dworca Zachodniego na lotnisko na Okęciu. Kolejna “radosna” nowina czekała na mnie jednak przy próbie nadania bagażu - pani z Lufthansy poinformowała mnie bowiem, że mój lot do Monachium, gdzie miałem się przesiąść w samolot do Kolonii, został odwołany. Szybko zadzwoniłem więc do NRGeeka, który czekał już pod bramką na odlot, ale nie wiedział jeszcze o tej sytuacji.
Lufthansa postanowiła zaoferować nam lot zastępczy linią LOT do Pragi, skąd z liniami Eurowings mieliśmy polecieć już do Kolonii, a na miejscu być godzinę szybciej niż zakładaliśmy pierwotnie. Brzmi dobrze? No jasne, szczególnie że pani z Lufthansy wydawała się godna zaufania (dodam od razu, że była Polką), więc ochoczo zgodziliśmy się na jej propozycję i z lżejszym sercem udaliśmy się pod bramkę, z której startować mieliśmy do Pragi. A jako że mieliśmy jeszcze nieco czasu, zaproponowałem, że może coś zjemy i pomimo ostrzeżeń Krzyśka o dubajskich cenach, obowiązujących nawet w restauracji Pod Złotymi Łukami, zdecydowaliśmy się coś przekąsić. W międzyczasie na lotnisku w takiej sytuacji jak nasza pojawił się jeszcze Piotrek z Biblioteki Ossus, co było o tyle pokrzepiające, że jak wiadomo w grupie podróżuje się raźniej.
Sam lot do Pragi nieco się przeciągnął, przez co mieliśmy niewiele czasu na przesiadkę, ale w międzyczasie okazało się, że lot do Kolonii jest opóźniony o 35 minut, więc powinniśmy zdążyć, ale jak mieliśmy się zaraz przekonać, to był dopiero początek naszych kłopotów. Po wylądowaniu w mieście stołecznym Czech, błyskawicznie udaliśmy się pod miejsce odlotu, gdzie czekała na nas rewelacyjna wiadomość - na lot do Kolonii zabookowano o 7 miejsc za dużo, w związku z czym nie polecimy, chyba że nie zjawi się ktoś z pasażerów, którzy normalnie zakupili bilety (przypominam, że nas przekierowała tu Lufthansa). Co więcej, tego dnia nie ma już żadnych lotów do Kolonii i możemy lecieć dopiero jutro… świetnie, zwłaszcza zważywszy na fakt, że lecieliśmy de facto na jeden dzień, czyli wtorek, który był dniem prasowo-biznesowym. Ostatecznie z 7 osób, które były w tej sytuacji, w Pradze została nas czwórka - ja, Krzysiek (NRGeek), Piotrek z Biblioteki Ossus i Kamil z Kinguin (w samolocie zwolniły się trzy miejsca, ale jak się okazało, nie dla nas, bo kapitan postanowił zabrać dwóch swoich rodaków i jednego z naszych, któremu BAAAAAARDZO zależało).
Nie chcieliśmy jednak poddawać się tak szybko i zaczęliśmy rozmyślać nad planem B. Wspólnie wpadliśmy na pomysł, żeby próbować lecieć do innego miasta, najbliższego Kolonii. Tu zbawieniem okazała się pewna Czeszka w lotniskowej informacji, która jako pierwsza wykazała się jakąś inicjatywą i chęcią pomocy sąsiadom z północy. Poinformowała nas, że możemy lecieć do Düsseldorfu i stamtąd udać się do Kolonii pociągiem, bo to niedaleko. Na tym etapie było nam już wszystko jedno, a plan po raz kolejny wydawał się rozsądny. Dowiedzieliśmy się także, że nasze bagaże absolutnie nie mogą bez nas wylecieć i musimy tylko zorientować się, gdzie się obecnie znajdują. Zapytaliśmy jeszcze ewentualnie o jakieś vouchery na jedzenie, bo do lotu mieliśmy jeszcze kilka godzin oczekiwania, a otrzymaliśmy info, że powinniśmy otrzymać je od Lufthansy, która jest naszym pierwotnym przewoźnikiem. I tu rozpoczęła się podręcznikowa spychologia, gdyż pan z niemieckich linii stwierdził, że to już nie ich sprawa, bo przylecieliśmy tu z LOT-em, a nie zabrało nas Eurowings. Idziemy więc do LOT-u, gdzie słyszymy, że to w sumie problem Eurowings, a ci z kolei mówią oczywiście, że winowajcą jest Lufthansa i nie mogą dać nam żadnych voucherów, ale przynajmniej przebookowali nam lot na ten do Düsseldorfu. Na kontroli straciłem jeszcze pastę do zębów, mimo że w Warszawie nikt się jej nie czepiał, ale na szczęście okazało się, że tym razem samolot będzie odlatywał o czasie i nie jest przepełniony, więc nas zabierze. JUUUUUPI!
Powoli zaczęło schodzić ze mnie ciśnienie i całe szczęście, bo żyłka, która od rana rosła mi na czole, mogła w każdej chwili eksplodować. Sam lot przebiegł dość sprawnie, po wylądowaniu musieliśmy skorzystać z lotniskowej kolejki, która zabrała nas na dworzec pociągów, gdzie z Düsseldorfu udaliśmy się do Kolonii z przesiadką w… Düsseldorfie. W międzyczasie były jeszcze problemy z automatem biletowym, który nie chciał sprzedać nam biletu do Kolonii, ale kolejny okazał się być bardziej łaskawy. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wystarczyło już tylko pożegnać się z Piotrem i Kamilem i skorzystać z Ubera, który zabrał mnie i Krzyśka do hotelu Novotel. A tutaj na wstępie czekała mnie... kolejna atrakcja!
Obsługa poprosiła mnie o kartę, co wydawało mi się o tyle dziwne, że hotel był opłacony z góry, ale Krzysiek stwierdził, że pewnie chodzi o kaucję. Kiedy jednak z konta pobrano mi 750 EUR za dwie noce z jednym śniadaniem, lekko zdębiałem. Pracownik hotelu stwierdził jednak, że to tylko zablokowane środki, które zostaną odblokowane podczas wymeldowania się z hotelu (uwierzyłem na słowo, choć na koncie kwota ta widniała jako obciążenie). I tak dotarłem na miejsce po 17 godzinach podróży, mega głodny, zmęczony i pełen obaw o kolejny dzień.
Tu przeskoczę od razu do mojego wymeldowania, które jak się domyślacie również nie mogło odbyć się bez przeszkód. Samolot powrotny mieliśmy nieco po 7 rano, więc postanowiliśmy wymeldować się o 5 nad ranem - w recepcji czekał na mnie młody Niemiec, który zamiast odblokować mi środki, o czym zapewniał, gdy podawałem mu kartę, przypadkiem skasował mnie na kolejne 750 EUR. Powiecie, że przecież można to cofnąć, prawda? Niestety, pracownik poinformował mnie, że nie może tego cofnąć bez kierownika, który pojawi się pewnie dopiero o 8, czyli godzinę po moim odlocie do Monachium. Obiecał jednak, że pieniądze oddadzą, a ja nie mając innego wyboru udałem się z Krzyśkiem na lotnisko, zastanawiając się jak wytłumaczę mojej piękniejszej połówce ten ciekawy ubytek na koncie :)
Na szczęście same loty, zarówno do Monachium, jak i później do Warszawy ,odbyły się już bez przygód, choć na przesiadkę mieliśmy bardzo mało czasu i trzeba było biegać po lotnisku, a mnie rzutem na taśmę udało się nawet złapać pociąg do domu, chociaż po wylądowaniu miałem jedynie 25 minut, by na niego zdążyć. Mówiąc krótko, cały wypad na Gamescom to bez wątpienia „podróż życia”, chociaż można doszukiwać się tu i plusów, bo z NRGeekiem zostaliśmy kumplami w niedoli. No dobra, to sobie ponarzekałem, a teraz zapraszam na część merytoryczną, bo do Kolonii poleciałem przecież w celach zawodowych.
PS Wciąż czekam na zwrot środków z hotelu, które podobno są już w drodze...
Pokaż / Dodaj komentarze do: Gamescom 2019 - relacja z targów i podróży pełnej przygód