Minister Janusz Cieszyński postanowił odnieść się do naszego artykułu o laptopach dla czwartoklasistów na swoim profilu w serwisie Linkedin, gdzie już w pierwszym zdaniu zarzuca nam brak rzetelności, więc teraz my zmuszeni jesteśmy do odpowiedzi. Zacznijmy od tego, że próbowaliśmy kontaktować się z nim w tej sprawie osobiście (zarówno mailowo, jak i telefonicznie), ale przez przeszło miesiąc nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.
W międzyczasie odezwało się co prawda ministerstwo cyfryzacji, do którego również przesłaliśmy pytania, ale odpowiedzi były mało konkretne lub nawet wymijające, o czym piszemy w artykule. Minister Cieszyński dopiero po publikacji postanowił osobiście zabrać głos i ustosunkować się do naszego artykułu, szkoda jednak, że odpowiada tylko na część kwestii i pytań, natomiast w mniej wygodnych sprawach nadal milczy.
Na starcie, odpowiadając na nasze wątpliwości odnośnie finansowania laptopów dla czwartoklasistów z KPO (chodzi o fakt, że nie otrzymaliśmy jeszcze nawet złotówki z tego unijnego programu), minister Cieszyński pisze: „Polska realizuje programy, które są częścią KPO w ramach tzw. prefinansowania. Polski Fundusz Rozwoju dysponuje kilkunastoma miliardami złotych ze środków, które wróciły do PFR z części zwrotnej tzw. tarcz covidowych dla firm i od początku jasno wskazujemy, że to właśnie te środki zostaną przeznaczone na zakup komputerów”.
Jak napisaliśmy jednak w naszym artykule, zakładaliśmy, że rząd musi mieć zabezpieczone budżetowe środki na realizację tego programu na ten rok (wspominając nawet o PFR). Problem dotyczy jednak kolejnych lat, kiedy to laptopy dla czwartoklasistów będą musiały być finansowane w całości z krajowego budżetu (część środków unijnych jest jeszcze zabezpieczona na przyszły rok). Ba, jeśli nie otrzymamy wypłaty KPO, to i zakup laptopów w tym roku pokryty będzie musiał być z krajowych środków.
CrossMark jako test wydajności laptopów
Dalej minister odnosi się do kwestii wyboru programu CrossMark do pomiaru wydajności laptopów. Jak tłumaczy, wynika to z rozporządzenia Ministerstwa Edukacji i Nauki, które ujednolica standard sprzętu trafiającego do szkół. To jednak w żaden sposób nie odpowiada na nasze pytanie, bo CrossMark nie jest po prostu wymiernym narzędziem weryfikacji wydajności sprzętu PC (wystarczy sprawdzić, jak często stosowany jest przez recenzentów, którzy specjalizują się w testowaniu wydajności komputerów).
Co więcej, jak podkreślamy w artykule, faworyzuje on procesory Intela i na rynku znaleźć można zdecydowanie bardziej obiektywne benchmarki. Dalej minister tłumaczy, że „wybór tego benchmarku wynikał także z przedstawionej MEiN rekomendacji organizacji zrzeszających producentów sprzętu. Producentów, którzy oferują procesory zarówno Intela, jak i AMD. Oczywiście każdy benchmark można oskarżyć o stronniczość, ale Ministerstwo Edukacji i Nauki musiało jakiś wybrać i twierdzenie, że był to nietransparentny proces nie jest prawdziwe – konsultacje w tej sprawie trwały kilka miesięcy”.
Jesteśmy w stanie wskazać ministrowi co najmniej kilka benchmarków, które nie są uznawane za aż tak stronnicze jak CrossMark, choćby PassMark czy PCMark, z którego korzystamy w naszych testach.
Co więcej, minister wielokrotnie powołuje się na rozporządzenie MEiN z dnia 28 grudnia 2022 r., twierdząc m.in., że specyfikacja laptopów określona w przetargu wynika z tego aktu prawnego. Tymczasem w tym akcie prawnym w przypadku laptopów dla uczniów zaleca się wydajność w teście CrossMark na poziomie co najmniej 1000 punktów. Czemu więc w przetargu podniesiono ten wynik do 1100, eliminując jednocześnie kilka naprawdę kompetentnych CPU (w tym ze stajni AMD)? Tego już nie wyjaśnia.
Tutaj CrossMark, a tam lepszy PassMark - dlaczego?
A to jeszcze nie wszystko, bo w innych rządowych przetargach na zakup komputerów wydajność sprzętu określona jest już znacznie popularniejszym benchmarkiem PassMark. Dla przykładu, Centrum Obsługi Administracji Rządowej zamierza kupić kolejne partie sprzętu dla administracji, które trafią do ministerstw, urzędów centralnych i wojewódzkich. To zamówienie obejmuje laptopy, na które przeznaczone zostanie przeszło 53 mln zł, a ich wymagana wydajność jest określona wynikiem w PassMarku. Minister tłumaczy, że wybór Ministerstwa Edukacji i Nauki był podyktowany rekomendacjami organizacji zrzeszających producentów sprzętu, ale może warto było uwzględnić strony, u których nie zachodzi konflikt interesów?
Trudna kwestia Chromebooków
Minister Cieszyński odniósł się też do kwestii niedopuszczenia do przetargu Chromebooków: „Wniosek został odrzucony, ponieważ Chromebooki były niezgodne z wymaganiami dotyczącymi laptopów zawartymi w rozporządzeniu Ministerstwa Edukacji i Nauki”, a do tego dorzucił artykuł z The Verge (zapewne podpatrzony w komentarzu jednego z naszych użytkowników), który opisuje problemy amerykańskich szkół z laptopami na bazie ChromeOS. Tymczasem Chromebooki, o których mowa w przytoczonym artykule z USA, zakupione zostały na użytek szkoły, gdzie są znacznie mocniej eksploatowane. Autor nie określa też rzeczywistej skali problemu, więc trudno się odnieść do tej kwestii. Co więcej, wystarczyło postawić na gwarancję 60 miesięcy, aby zabezpieczyć sprzęt na czas zakładanej eksploatacji sprzętu (5 lat), a cena w ostatecznym rozrachunku i tak byłaby dużo niższa.
Wracając jednak do rozporządzenia MEiN, to jak najbardziej dopuszcza ono laptopy przeglądarkowe dla uczniów, określając dla nich nawet inne wymagania, ale jest to inna kategoria sprzętu. Natomiast zapisy KPO określają, że uczniowie mają być wyposażeni w laptopy, a nie laptopy przeglądarkowe, więc w prosty sposób wykluczono tę kategorię notebooków. Pytanie tylko, dlaczego?
W tej sprawie interweniowało nawet Google, które wyraziło zdanie odrębne do ustaleń Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, stanowiących podstawę dla ostatecznej specyfikacji sprzętu. Zapytaliśmy o tę kwestię Williama Florance'a, stojącego na czele Google For Education, który odpowiedział: „Jeśli się nie mylę, to była informacja zwrotna, którą przekazaliśmy PIIT w sprawie tego, co miało być konsensusem branżowym w sprawie specyfikacji opracowywanej przez Govtech dla Ministerstwa Edukacji. Jak się okazało, w przypadku zamówień na urządzenia dla uczniów (czwartej klasy) rząd nie zastosował się do specyfikacji Ministerstwa Edukacji i zamiast tego dostosował je do specyfikacji, która w efekcie wykluczyła Chromebooki”.
Na nasze pytanie, czemu uczniom nie wystarczą laptopy przeglądarkowe, tym bardziej że te najwyraźniej spełniają wymagania nauczycieli (ich zakup dopuszczony jest w ramach bonów, które ci mają otrzymać w najbliższym czasie), minister Cieszyński znowu kluczy. „Po pierwsze, definicja laptopa przeglądarkowego wynika z rozporządzenia MEiN. Po drugie, od początku wskazujemy, że w przypadku nauczycieli pozwalamy na samodzielny wybór sprzętu ze względu na to, że: po pierwsze – taki był postulat nauczycieli, po drugie – nauczyciel powinien mieć prawo wyboru narzędzia pracy podczas gdy zostawienie takiego wyboru uczniom mogłoby znacząco utrudnić pracę (nawet w ramach jednej klasy mogłyby być osoby ze sprzętem działającym na różnych platformach)”. Ktoś może wskazać, gdzie tu jest odpowiedź na pytanie?
Nasz błąd i sprostowanie
Pisaliśmy także, że 14 firm spełnia warunki przetargowe i minister słusznie prostuje, że ostatecznie jest to 13 firm, ponieważ Krajowa Izba Odwoławcza rozpatrzyła odwołanie wniesione na początku czerwca przez Grupę E, ITD24 i F.H.U. „Horyzont” Krzysztof Lech dotyczące nieprawidłowości w ofertach x-komu i firmy Betchle direct Polska. Zastrzeżenia odnośnie Betchle wynikały z niewystarczającej liczby dokumentów potwierdzających możliwość realizacji dostawy oraz nieuzupełniania linku do testu CrossMark. W przypadku x-komu domagano się zaś odtajnienia dokumentów dotyczących dostaw i ich realizacji, ale KIO przychyliło się tylko do wniosku przeciwko Betchle i podmiot ten ostatecznie nie jest już brany pod uwagę, co rodzić może jeszcze większe problemy z realizacją tak dużego projektu.
Nasza pomyłka wynikała z faktu, że artykuł był gotowy praktycznie w połowie czerwca (kiedy aktualne było jeszcze 14 podmiotów), tylko czekaliśmy z publikacją na odpowiedzi ze strony ministerstwa. To swoją drogą przekonuje, że odrzucenie jednego wykonawcy nie wpłynie na termin dostaw komputerów, tymczasem z wyścigu wykluczono jednego z sześciu producentów (Fujitsu), bo tylko Betchle oferowało laptopy tej firmy.
Cenowa bitwa i gwarancja
Kiedy piszemy, że patrząc na obecne oferty, mało prawdopodobne wydaje się, że laptopy kupowane będą po cenie ok. 2500 zł, jak zakłada minister (przypominamy, że najtańsza oferta na pierwszym etapie postępowania to 2 952 zł, a najdroższa 4 378,8 zł), ten odpisuje: „To nie jest założenie, to po prostu fakt. Logika tego typu przetargów zakłada, że konkurencja cenowa ma sens dopiero w 2 etapie, tj. zawarcia umów wykonawczych. Pierwszy etap służy jedynie wytypowaniu podmiotów, które dostarczą sprzęt zgodny ze specyfikacją”.
Tym samym podmioty, które zostały zakwalifikowane, dopiero na drugim etapie mają rywalizować cenowo w 73 okręgach. Patrząc jednak realnie na oferty przedstawione w pierwszym etapie, wydaje się, że tylko dwa podmioty są w stanie realnie zejść do ceny zakładanej przez ministra. Tu rodzą się więc kolejne pytania. Co jeśli nie uda się uzyskać tak niskiej kwoty? Albo jeśli firmy, które będą w stanie zaoferować pożądaną cenę, nie będą w stanie same zrealizować tak dużego zamówienia? Czy przetarg będzie wówczas anulowany i ponownie rozpisany w danym okręgu, aż zrealizuje go firma mieszcząca się w budżecie?
W artykule wyrażamy też pewne wątpliwości co do niektórych podmiotów biorących udział w przetargu i braku wymogów co do realizacji minimalnego zamówienia. Minister kontruje jednak, że w warunkach zamówienia dostawcy postawione są warunki zrealizowania minimum dwóch dostaw co najmniej 5000 komputerów dla administracji w ciągu ostatnich 3 lat oraz wpłacenie 300 000 złotych wadium. Posypujemy głowę popiołem, bo kwestia wadium nam umknęła - w oryginalnym dokumencie Specyfikacji Warunków Zamówienia (SWZ) zamawiający nie wymagał wpłacania tego zabezpieczenia, ale zmieniono tę kwestię na późniejszym etapie. Co do wymogów ilości zamówień, to nie pytaliśmy o kwestię wcześniej zrealizowanych przetargów na komputery dla administracji, ale raczej faktyczne możliwości niektórych podmiotów biorących udział w tym przetargu, bo wątpimy, że wszystkie są w stanie dostarczyć blisko 400 tys. notebooków (a nawet zrealizować znacznie mniejsze zamówienia).
Kolejna kwestia, do której odniósł się minister, to gwarancja. Podnieśliśmy bowiem, że komputery dla czwartoklasistów mają służyć im przez pięć lat, a gwarancja obejmuje tylko trzy lata. Minister potwierdza tę informację, tłumacząc, że w toku konsultacji poruszanego już tu rozporządzenia MEiN wpłynęło bardzo wiele uwag, m.in. od samorządów, dotyczących zbyt długiego minimalnego okresu gwarancji. Dodatkowo zaznacza, że jest to też kwestia ceny, powołując się na przykład z amerykańskiego sklepu internetowego Della.
Tymczasem w naszym artykule podawaliśmy przykłady laptopów z polskiego rynku, które można zakupić z dłuższą gwarancją i mieszczące się w przedziale cenowym zakładanym przez ministerstwo. Co więcej, minister powołuje się też na stanowisko na ten temat sygnowane przez Polską Izbę Informatyki i Telekomunikacji oraz Związek Cyfrowa Polska, dodając, że to jeden z fundamentów ostatecznej specyfikacji sprzętu. Sprawdziliśmy te wytyczne i okazuje się, że specjaliści rekomendują co najmniej 48-miesięczną gwarancję na laptopy dla uczniów na drugim etapie edukacji.
Kwestie cen na razie pominiemy, bo jak pisze minister Cieszyński, te poznamy dopiero po podpisaniu pierwszych umów ramowych. W naszym artykule doszliśmy jednak do wniosku, że dostarczenie laptopów do 30 września będzie praktycznie niemożliwe, a choć rząd zostawił sobie furtkę, zapisując w ustawie, że w pierwszym roku termin ten zostaje przedłużony do 31 grudnia, to mogą być spore trudności, aby dotrzymać nawet i tego. Minister nie odniósł się jednak do przedkładanych przez nas kwestii logistycznych i technicznych, które wydłużą ten proces, przekonując jedynie, że dostawa musi się odbyć w ciągu maksymalnie 40 dni od zawarcia umowy wykonawczej i wszyscy startujący w przetargu mają tego świadomość.
To zdecydowanie zbyt mało czasu na wyprodukowanie takiej liczby laptopów, ich transport, wykonanie grawerunku i dostarczenie do szkół. Rodzi się więc pytanie, czy oferenci nie kalkulują już przypadkiem kar umownych, deklarując możliwość realizacji w tak krótkim terminie? A może wiedzą, z kim podpisane zostaną umowy ramowe i zamówili komputery wcześniej, więc te są już produkowane/transportowane, a może nawet sprowadzone do Polski? To jednak tylko nasze luźne gdybanie wynikające z dużej pewności ministra, bo jeśli rzeczywiście by tak było, to mielibyśmy do czynienia z poważną aferą.
Brak konsultacji
Szef resortu cyfryzacji odniósł się też do naszego zarzutu o brak należytych konsultacji. „Kluczowy element projektu, czyli minimalne wymagania techniczne, był przedmiotem kilkumiesięcznych konsultacji z rynkiem, której wynikiem były przekazane MEiN rekomendacje. Stanowią one fundament wykorzystanych w przetargu wymogów wobec sprzętu” - pisze minister Cieszyński. Szkoda jednak, że ministerstwo nie trzymało się tych rekomendacji, choćby w zakresie długości gwarancji, wydajności czy dopuszczenia Chromebooków, a nie odniosło się też do wszystkich naszych wątpliwości. Podtrzymujemy też swoje stanowisko, że laptopy dla 4-klasistów mogły być wartościowym programem, tylko zdecydowanie zbyt dużo wokół niego pytań i wątpliwości, co przede wszystkim chcieliśmy zasygnalizować naszą publikacją.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Odpowiedź do stanowiska ministra Cieszyńskiego ws. laptopów dla czwartoklasistów