Kiedy w okolicach marcowej premiery Nintendo Switch miałem okazję rzucić okiem na ten sprzęt, przyznam, nie byłem tym projektem jakość szczególnie zachwycony. Owszem, innowacyjne połączenie konsoli stacjonarnej z handheldem wydawało się ciekawym pomysłem, ale rozbierając wszystko na czynniki pierwsze, uderzało wrażenie bezsensowności całego przedsięwzięcia. W scenariuszu salonowym "przełącznik" postrzegałem za spalony w obliczu niespełna trzeciej części mocy obliczeniowej i tak słabego Xboksa One, z kolei zalany przez wysokowydajne smartfony rynek mobilny już w ogóle wydawał się nietrafionym targetem. Tym bardziej, iż hybryda miała (i wciąż ma) zbyt skromne możliwości multimedialne, a właściwie nie gwarantuje niczego poza uruchomieniem gier, którym na dodatek technicznie bliżej jest do sprzętu ubiegłej generacji niż aktualnych konkurentów. Japońska korporacja zabiła mi jednak przysłowiowego klina, bo oto poinformowano o sprzedaży 7,63 miliona sztuk urządzeń, szacując zarazem osiągnięcie progu 16,7 miliona przed zakończeniem marca przyszłego roku, a i moje poglądy zdążyły znacząco wyewoluować wraz z upływem kolejnych miesięcy. I wiecie co? Wypada mi się teraz uderzyć w pierś, ponieważ Nintendo Switch to, nie bójmy się tego słowa, najlepsza konsola spośród dostępnych obecnie w sklepach. Wytłumaczę dlaczego.
Jako zdeklarowany PC-towiec, ale też miłośnik gier w każdej postaci obecną sytuację na rynku konsol postrzegam za niepokojącą. Zarówno Microsoft, jak i Sony zmienili model biznesowy oparty o jedno wiodące urządzenie, migrując w stronę bardziej otwartej polityki sprzętowej. Jeszcze w czasach świetności Xboksa 360 oraz PlayStation 3 ogromną zaletą konsol był szeroko pojęty parytet, rozumiany chociażby poprzez niemożliwość natrafienia w rozgrywce sieciowej na gracza, który wskutek wydajniejszego hardware'u uzyska wyższy frame rate, osiągając przewagę. Wprawdzie ustrój polityczny zakładający równość jednostki niekoniecznie wypalił, ale w przypadku gier takie podejście ma sens. Co jednak istotniejsze, konsole straciły tym sposobem swój unikatowy charakter, a na domiar złego zaczęły niebezpiecznie blisko zbliżać się do PC-tów. I nie chodzi już tylko o samego Xboksa One X i PlayStation 4 Pro, ale także, a może przede wszystkim obrany przez producentów kierunek rozwoju - pozbawienie marki Xbox tytułów na wyłączność, przepychanki o oprawę audiowizualną, zmierzające w stronę definicji HTPC szprycowanie sprzętu możliwościami multimedialnymi, itd. Summa summarum efekt jest taki, iż w miejscu staroszkolnych konsol pojawiły się twory, które najprościej można określić jako upośledzone PC-ty, wszak mają podobny lub nawet identyczny zestaw gier, jednak przeważnie uruchamiają je w gorszej jakości i przy niższej liczbie klatek, nie pozwalając przy tym na personalizację ustawień, nie wspominając już o rozbudowie sprzętu czy oprogramowania, np. dograniu kodeków dla niewspieranych pierwotnie formatów.
Wtem pojawiło się Nintendo ze swym Switchem, które poszło własną drogą i stworzyło platformę, jakiej próżno szukać w katalogach konkurencji z rewelacyjnymi, oryginalnymi grami idealnie dostosowanymi do możliwości sprzętu. Kiedy Sony wdzięczy się w kampanii reklamowej Destiny 2, skądinąd chodzącym w dwukrotnie wyższej płynności na byle GeForce'ie GTX 1060, a Microsoft walczy z utrzymaniem 60 kl./s w Gears of War 4 na "najmocniejszej konsoli świata", co oczywiście również potrafi średniej klasy komputer, Nintendo ma perełki takie jak Mario Kart 8 Deluxe czy Super Mario Odyssey. Nie są to produkcje dla każdego, można się śmiać z ich radosnej stylistyki i zabawnej konwencji, ale konkurencja nie oferuje żadnego choćby na krok zbliżonego doświadczenia. Mało tego, obie wymienione pozycje, zresztą podobnie jak wiele innych gier na Switcha, śmigają w stabilnych 60 kl./s. Zestawiając to z charakterystyką samej konsoli, zyskujemy kawał kompetentnego narzędzia do rozrywki. Tablet można wziąć na wypad do knajpy ze znajomymi, odłączyć kontrolery i korzystając z tylko jednego ich zestawu, zorganizować kameralny turniej, a następnie wrócić do domu, użyć stacji dokującej i poprawić czasy w bardziej sprzyjających warunkach. Społecznościowy aspekt Switcha to coś, czego nie gwarantuje ani żadna z "dużych" konsol, ani tym bardziej PC-et. Wracamy tutaj do czasów wieczornych partyjek na PSX-ie, ale w bardziej ergonomicznym, nowoczesnym wydaniu.
Biegnący własnym torem Switch stanowi łakomy kąsek dla dosłownie każdego gracza, uciekając od wymiany ognia prowadzonej teraz w głównym strumieniu. Nawet posiadając komputer osobisty o wydajności pozwalającej bez trudu uruchomić najnowsze gry, wciąż mogę wskazać racjonalne argumenty przemawiające za nabyciem "przełącznika". Pozostałe konsole stały się natomiast ekonomiczną, a przez to gorszą na niemal każdym poletku alternatywą dla PC-tów, okupioną zamkniętym ekosystemem, droższymi grami, opłatami abonamentowymi za rozgrywkę w Internecie i całym szeregiem innych, oczywistych wad. Ostatecznie Switch to taki swoisty rodzynek pośród sprzętu tworzonego według jednego wzorca, który nawet jeśli nie dostarcza zabawy skrojonej akurat pod potrzeby danego użytkownika, to winien zostać doceniony za oryginalność. W marcu to stwierdzenie wydawałoby mi się kompletnie absurdalne, ale kilka miesięcy miło spędzonych w towarzystwie nietypowego tabletu naprawdę rewiduje poglądy. Nie namawiam bynajmniej do porzucenia innego sprzętu na rzecz hybrydy Nintendo, bo to raczej nie jest możliwe z uwagi na daleko idącą specyfikę tego urządzenia, niemniej muszę otwarcie przyznać - korporacja z Kioto wykonała bardzo dobrą robotę, lepszą niż pierwotnie wnioskowałem i gorąco zachęcam do przekonania się o tym na własnej skórze. Ustawienie Switcha obok wydajnego PC-ta ma sens, jako absolutnie jednej jedynej konsoli z bieżącego rozdania.
Zobacz także: PlayStation 1 też miało swój model "Pro", ale wtedy nikt o tym nie mówił
Pokaż / Dodaj komentarze do: Śmiałem się z Nintendo Switch, a tymczasem to najlepsza z konsol