Ace Combat 7: Skies Unknown – recenzja wielkiego przelotu
Historia gier uwielbia wielkie powroty zza grobu. Popadająca w zapomnienie seria Ace Combat swoje najlepsze chwile przeżywała na PlayStation i PlayStation 2, z biegiem lat coraz mocniej tracąc pozycję. Same gry o lataniu potężnymi samolotami wojskowymi także przestały być atrakcyjne dla kolejnych developerów i wydawców. Ostatnią większą próbę stworzenia tytułu w tym klimacie podjął Ubisoft ze swoim HAWX i nagle okazało się, że na rynku zostało już tylko kilka symulatorów dla hardkorowców i nic poza tym. Od chwili premiery Ace Combat 7: Skies Unknown można jednak mówić o powrocie do korzeni zręcznościowego, pełnego patosu i ostrej walki strzelania w przestworzach. Przygotujcie się na długie godziny ucieczek przed rakietami, ścigania wrogich myśliwców i starć wysoko ponad chmurami na cześć nieistniejących imperiów. A ponieważ to gra z Japonii, nie zabraknie w niej też intryg politycznych, dzielnych księżniczek, komentarzy dotyczących wojny, ojczyzny i przekraczania własnych możliwości. Czy jesteście gotowi na zostanie asem przestworzy?
Przygotujcie się na długie godziny ucieczek przed rakietami, ścigania wrogich myśliwców i starć wysoko ponad chmurami na cześć nieistniejących imperiów.
W Ace Combat 7 wracamy do znanego z poprzednich części wymyślonego świata Strangereal. Tym razem wcielimy się w Triggera, uzdolnionego pilota latającego w oddziałach federacji Osea. Naszymi przeciwnikami są piloci z królestwa Erusea. Gdy gra się rozpoczyna, agresorzy przyprowadzają atak na terytorium Osei i dzięki wykorzystaniu dronów przejmują Windę Kosmiczną. Ta najwyższa budowla na świecie sięga z ziemi aż do... kosmosu. Kumuluje ona energię i przekazuje ją państwom federacji. Jej posiadanie jest zatem szalenie ważne dla balansu sił i to o nią w głównej mierze toczy się Druga Wojna Kontynentalna, w której właśnie bierzemy udział. Sytuacja Triggera szybko się komplikuje podczas pewnej nieudanej misji, po której lądujemy w areszcie. Na wojnie jednak nie można sobie pozwolić na trzymanie tak dobrych pilotów za kratkami, zatem wraz z resztą skazanych jesteśmy warunkowo wpuszczani za stery myśliwców i wysyłani do najbardziej niebezpiecznych i niewdzięcznych zadań. W ten sposób możemy spróbować odpokutować swoje czyny, ku chwale ojczyzny. Akcję obserwujemy z kilku perspektyw, po obu stronach frontu, oglądając przepiękne przerywniki prezentujące całe tło polityczne pomiędzy misjami. W ten sposób poznamy młodą panią mechanik, doświadczonego pilota, genialnego naukowca itd. Całości dopełniają dialogi towarzyszące nam podczas samych przelotów i informacje uzyskiwane podczas odpraw przed misjami. Oczywiście, jeżeli nie macie ochoty na poznawanie fabuły, to po prostu przełączycie kolejne filmiki i wskoczycie prosto w wir akcji, jednak to, co prezentuje sobą Ace Combat 7, jest zbyt dobrym widowiskiem, by się od niego odcinać. Pod względem wojskowej historii pełnej bardziej i mniej oczywistych bohaterów jest to zdecydowanie tytuł, który możemy postawić obok cyklu Metal Gear Solid. Lepszej rekomendacji chyba nie ma.
Pomimo przedstawiania fikcyjnego konfliktu w fikcyjnym świecie, maszyny, z których będziemy korzystać, to autentyczne wojskowe samoloty. Takie połączenie niezwykłych technologii (Kosmiczna Winda), zamiłowania do walki w przestworzach i prawdziwych maszyn tworzy unikalny klimat, w którym trudno się nie zakochać. Tym bardziej, że wiele infantylnych rozwiązań, które gracze lubią nazywać „japońskimi”, ominęło grę Bandai Namco. Fabuła jest komiksowa, stawia na mocne postaci i opowiada o heroicznej walce, ale zrobiono ją z wyczuciem. To stylowa historia, która powinna dotrzeć do każdego, kto uwielbia filmy takie jak Top Gun, energetyczną muzykę i militaria. Przy takiej mieszance dobrze spędzony czas jest gwarantowany.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Ace Combat 7: Skies Unknown – recenzja wielkiego przelotu