Opakowanie, zawartość i jakość wykonania
Słuchawki trafiają do nas zapakowane w duże, kwadratowe pudełko wykonane z grubej tektury. Jego projekt graficzny niczym nie odbiega od opakowań innych produktów tej marki. Paleta barw to połączenie grafitowej czerni ze stonowaną czerwienią i gdzieniegdzie białymi wstawkami. Oczywiście nie zabrakło też kilku większych renderów przedstawiających przybliżony wygląd headsetu. Zaś wszelkie potencjalnie interesujące nas informacje znajdziemy na spodzie pudełka. Wewnątrz kartonu oprócz samych słuchawek znajdziemy jedynie instrukcję obsługi, co przy niskiej cenie 189 zł nie jest niczym zaskakującym. Chociaż przyznam, że nie pogardziłbym zapasowymi nausznikami wykonanymi z innego materiału.
Gdybym nie znał marki California Access, to powiedziałbym, że jakość CA Python jest zaskakująco dobra jak na produkt z dolnej półki cenowej. Podobnie jak w przypadku testowanej przeze mnie klawiatury California Access Shark również i tu spodziewać się możemy konstrukcji zbudowanej z dobrej jakości tworzywa oraz elementów metalowych. Zatem już jest to spory przeskok jakościowy względem konkurencyjnych headsetów w podobnej cenie, które bardzo często prezentują sobą dosyć niski poziom, jeśli chodzi o jakość zastosowanych materiałów. W tym wypadku nie ma szczerze na co narzekać. Konstrukcja jest solidna, nie skrzypi i wygląda też niczego sobie. Pałąk składa się z dwóch odkrytych, metalowych łuków, pokrytych z wierzchu gumową osłonką. Delikatna, materiałowa część, która styka się bezpośrednio z naszą głową, jest podwieszona na samoregulującej się lince. Tymczasem widełki to tak naprawdę połączenie dwóch elementów, dolną część wykonano z plastiku, zaś górny trzpień, łączący się z pałąkiem jest w pełni metalowy i pełni funkcję łożyska. Pozwala nam on na przekręcenie słuchawki o 90° stopni, co jest wygodnym rozwiązaniem, jeśli chcemy zawiesić sobie na chwilę headset na szyi lub zabrać je ze sobą w podróż do walizki czy plecaka.
Hybrydową konstrukcję posiadają także same muszle. California Access Python to słuchawki półotwarte. Ponad połowa kopuły obudowana jest tworzywem sztucznym, jednak w ich centrum znajdziemy pierścień z metalowej siateczki o niewielkich i bardzo zagęszczonych oczkach. Dodatkowo producent zaimplementował tu podświetlenie RGB, składające się z pierścienia i loga marki. Mikrofon oraz zasilanie podpięte są do lewej muszli, zaś cała kontrola urządzeniem odbywa się za pośrednictwem pilota zamocowanego na kablu. Wracając jednak jeszcze na chwilę do kwestii mikrofonu. Ku mojemu zdziwieniu jest on odpinany, co oczywiście jest kolejną dużą zaletą tego headsetu. Zazwyczaj tańsze słuchawki nie posiadają takiej opcji, dlatego tym bardziej warto docenić wysiłek producenta, aby nam taką opcję zapewnić. Jako iż jest on giętki, to możemy go w łatwy sposób ustawić. Dla kontrastu niestety przewód zasilający nie jest odpinany, co w przypadku jego uszkodzenia wiązać się będzie z trudniejszą jego wymianą lub w przypadku braku chęci, koniecznością kupna nowego headsetu. Kabel jest długi na 2.1 metra i zabezpieczony dosyć nietypowym materiałowym oplotem. Osobiście nie jestem fanem jego wyglądu, ale to kwestia gustu. Natomiast kwestią gustu nie jest już wygląd pilota sterującego. W porównaniu do reszty słuchawek prezentuję się on po prostu tanio i wygląda na delikatny, ale jednocześnie ma on spore gabaryty.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Test California Access Python - ten budżetowy headset potrafi miło zaskoczyć