Trudno znaleźć kogokolwiek zainteresowanego cyklem FIFA, komu trzeba tłumaczyć o co w nim chodzi. To najpopularniejsza gra piłkarska świata, a piłka nożna ma banalne zasady. Trzeba kopnąć futbolówkę do siatki rywali jak najwięcej razy – komu się to uda, wygrywa. Fifa to także maszynka do drukowania pieniędzy dla Electronic Arts, nie tylko poprzez samą sprzedaż gry, ale i cyfrowych dodatków do niej. Tryb Fifa Ultimate Team, w którym tworzymy własną drużynę marzeń, inwestując w paczki z losowymi zawodnikami, jest centrum całej Fify 20. Nawet pomimo wielu innych rodzajów zabawy dostępnych w menu, tak mocnego nacisku na FUT chyba jeszcze nie było. Poza pojedynkowaniem się przez internet z innymi maniakami, jest tu także kilka fajnych sposobów na zabawę w pojedynkę, a każdy z nich bez problemu wyrwie z waszego życia dziesiątki godzin.
Autor: Arkadiusz Ogończyk
Nawet pomimo braku najwyższej oceny pod względem zawartości, to wciąż mistrzostwo świata i pewny plan na każdy wieczór. Taki nasz piłkarski syndrom sztokholmski.
Jednej rzeczy jednak zabrakło. Mam na myśli kolejną wersję trybu Journey, w którym śledzimy losy kariery Aleksa Huntera. Wyreżyserowana, fabularna kampania wypełniona zwrotami akcji nie była nigdy gwoździem programu Fify 17, 18 i 19, ale stanowiła bardzo miłe urozmaicenie. Niestety po tym, jak Alex osiągnął najwyższe laury w poprzedniej odsłonie, zakończono cały projekt. W tegorocznej odsłonie nie ma już nowej wersji kampanii młodzika wkraczającego w świat wielkiej piłki. Po prostu ją wycięto. Złaknieni nowości dostają za to tryb Volta, będący próbą nawiązania do sławy FIFA Street, robionej przed laty przez nieodżałowaną ekipę EA Big. W tym trybie gramy trzech na trzech, bez bramkarzy, na ulicznych boiskach rozsianych po całym świecie. W nim także jest namiastka trybu fabularnego, jednak bez rozmachu z poprzedników (ale wypada bardzo fajnie). Choć było to reklamowane jako główna nowość w Fifa 20, to jej odbiór trudno nazwać jednoznacznie pozytywnym lub negatywnym. Największym plusem tej formy zabawy jest już samo to, że się pojawiła i można w zupełnie nowy sposób bawić się grą.
Takie zagęszczenie akcji zachęca jeszcze mocniej do tego, by wykonywać różne triki (sterowanie także minimalnie się zmienia), jednak dalej jest to bardzo mocno osadzone w systemie „normalnej” dużoboiskowej Fify. Co to oznacza? Przede wszystkim, że granie w obronie jest mocno niepewne, a detekcja kolizji sprawia wrażenie losowej. Ciężar graczy, oddanie ich siły czy też przepychanek od dłuższego czasu stoi w serii w miejscu i o ile podczas standardowego meczu da się to jeszcze zaakceptować, tak skupiona na detalach Volta uwidacznia te braki. Oczywiście jestem zadowolony z tego dodatku, mam też nadzieję, że nie zostanie porzucony jak tryb Journey, jednak często czułem w nim frustrację. Wywoływała ją bezradność, gdy np. przeciwnik super-zawodnikami zaczyna kręcić super-triki, a moja jedyna szansa na obronę to zgadywanie, w którą stronę się wychylić. I choć w prawdziwej piłce działa to bardzo podobnie, to jednak Fifa nie daje szans na korygowanie swoich błędów. Zarówno w swej ulicznej wersji, jak i w tej pełnowymiarowej, gdy gramy na pełnych obrotach i zaangażowaniu, wystarczy pół kroku w złą stronę i nasz obrońca już zostaje w krzakach, biegnąc gdzieś na oślep, jakby w poszukiwaniu wniosku o wizę do USA... to nie tak powinno wyglądać.
Rozprawki o tym, jak działa obrona i jej zachowaniu to jednak dyskusja powracająca od lat. Wiadomym jest, że w grach wideo musi być postawiony większy nacisk na atak i trzeba promować granie do przodu. Ilość boiskowych błędów, sytuacji dziwnych, wyskakujących jak królik z kapelusza przerosła mnie jednak zbyt szybko. Gdy w jednym spotkaniu dwa razy lobowałem bramkarza, z zupełnie innych pozycji, a piłka spadła idealnie w tym samym miejscu, w ten sam słupek, byłem już pewien, że algorytmy zbyt wiele rzeczy „ustawiają”. Moim największym dramatem jest jednak to, że podczas grania w trybie FUT wypożyczyłem do swego klubu Pelego – prawdziwego geniusza techniki, prawdopodobnie największego piłkarza w historii. Już w pierwszym spotkaniu nie trafił w piłkę wyłożoną mu na piąty metr, przed pustą bramką. W odpowiedzi mój przeciwnik korzystając z talentu Georginio Wijnalduma (bardzo dobry zawodnik, ale totalnie nie klasy Pelego) załadował mi chwilę później bombę prosto w okno, niemal z rogu pola karnego.
Wiem, że w piłce nożnej wszystko jest możliwe, że nawet najwięksi wirtuozi psuli banalne piłki, a piłkarze przeciętni stawali się bohaterami, ale w grze, która jest przecież oparta o statystyki, w takich momentach wszystko bierze w łeb. Loteria jaką można poczuć w takich chwilach zdecydowanie psuje przyjemność z zabawy. Bo to nie była odosobniona sytuacja – coś bardzo podobnego zdarzało mi się w co drugim meczu. Dlatego szybko przestawiłem swoje myślenie i zacząłem traktować Fifę jako grę zabawową, polegającą na gnaniu od bramki do bramki, a nie jak symulację czy też esport (którym ze względu na gigantyczną popularność przecież jest). Podchodząc do całości „na luzie” bawimy się bardzo dobrze, ale chwile, gdy trzeba się spiąć – np. w meczu z kolegą czy też w trybie FUT, to niestety wielka loteria szczęścia i frustracji, która może zakończyć się wyrzuceniem pada przez okno.
Pokaż / Dodaj komentarze do: FIFA 20 – recenzja