Graficznie Fifa 20 nie zmienia się względem poprzednich odsłon. To bardzo szczegółowa, pełna drobnych detali gra, która idealnie odwzorowuje oryginalne stroje wszystkich drużyn. Z zawodnikami bywa już za to różnie. Co oczywiste, nie byłem w stanie przyjrzeć się wszystkim, w przypadku niektórych widać jednak spore różnice względem ich wzorców. W przypadku największych sław są to jednak pojedyncze przypadki. Zdziwiło mnie głównie to, że Joao Felix nie jest zbyt dobrze odwzorowany, podczas gdy np. Łukasz Fabiański doczekał się świetnej podobizny. Stadiony wyglądają bardzo okazale, oprawa meczowa również – zwłaszcza w powracającej po latach do serii Lidze Mistrzów. Od tej strony zawsze wszystko było dopięte na tip-top. Kwestia animacji, a raczej systemu, to już inny temat. Są bowiem momenty, kiedy Fifa 20 wygląda jak prawdziwy mecz, by dosłownie za chwilę piłkarze sprawiali wrażenie ślizgania się po lodowisku z piłką przyklejoną do nogi. Realistyczne strzały i wślizgi także potrafią zmienić mecz w festiwal wielkiej kopaniny, gdzie na końcu wszystko i tak kończy się pod nogami piłkarza z największymi punktami pod nazwiskiem. Od gry z tak gigantyczną publiką, która właściwie zmonopolizowała rynek, wypada wymagać tego, by w końcu ktoś do niej usiadł i naprawił elementy pinballa, bo czasami trudno inaczej nazwać sytuacje na boisku.
Emocje jakie daje rywalizacja są wyjątkowe. Mimo to, ciągłe skakanie z nieba do piekła i z piekła do nieba potrafi wymęczyć nawet najwytrwalszych.
Fifa 20 najbardziej kojarzy mi się z chaosem. Ale nie pod względem boiskowym – czasem przecież nawet największe drużyny odpuszczają sobie taktykę i po prostu gnają na bramkę przeciwnika. Chaos w grze EA polega na tym, że w ciągu kilku minut mecz potrafi zmienić się z bardzo fajnej rywalizacji i symulacji w dzikie pląsy obrońców biegających niczym kurczaki bez głowy dookoła piłkarza, który nagle robi dwa zwody. Problem w tym, że trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to dobrze, czy może źle. Emocje jakie daje rywalizacja są wyjątkowe. Mimo to, ciągłe skakanie z nieba do piekła i z piekła do nieba potrafi wymęczyć nawet najwytrwalszych. Wciąż jednak wracamy do rozegrania „jeszcze jednego meczu”, bo dobrze nam idzie albo (najczęściej) wręcz przeciwnie, by nie odchodzić od gry z porażką. Choć jest to cecha wszystkich gier sportowych, to jednak potrafi wybielić wszystkie braki Fify 20. Bo co z tego, że dużo się nie zmieniło, paczki w FUT są drogie jak były, liczą się tylko drużyny napakowane gwiazdami, a sytuacje sporne sprawiają, że sztuczna inteligencja dostaje kaszlu, skoro wciąż chce się grać? Nie chcę wprost nazywać tego syndromem sztokholmskim (ups, chyba to zrobiłem), ale z rozmów z wieloma fanami Fify wiem, że ta seria działa dokładnie na tej zasadzie. Przypływy adrenaliny w momentach spornych i wybuchy radości podczas zwycięstw nadrabiają bowiem niemal wszystkie te chwile, gdy czujemy się oszukani przez maszynę losującą.
Gra oferuje pełną polską wersję językową i polski komentarz. Przed mikrofonem zasiedli Jacek Laskowski i Dariusz Szpakowski, czyli osobistości znane każdemu, kto ogląda mecze w telewizji. Ich rozmowy, wtrącenia i komentarze są rozbudowane, ciekawe i nawet nie powtarzają się zbyt często. Do samej intonacji, aktorstwa i jakości audio nie da się przyczepić. Problem stanowią za to algorytmy, które powinny odtwarzać daną kwestię w odpowiednim momencie. Bardzo często bywa jednak, że z głośników słyszymy komentarz całkowicie nieadekwatny do sytuacji na boisku. Najczęściej w formie ekstatycznych krzyków w momencie, kiedy nic właściwie się nie wydarzyło. Bywa też, że piłka krąży w gąszczu nóg przy zamieszaniu w polu karnym i przypadkowo dotyka ją ktoś na pozycji spalonej, dwa metry od bramki – słyszymy wtedy o zastosowaniu przez obrońców pułapki ofsajdowej... Są to jednak problemy samego systemu dobierającego linie dialogowe, a nie osób, które nagrywały komentarz.
Pokaż / Dodaj komentarze do: FIFA 20 – recenzja