Ale o co chodzi?
Akcja Anthem rozgrywa się w świecie porzuconym w tajemniczych okolicznościach przez dawnych bogów, którzy na dodatek nie dokończyli swojego dzieła. Pozostawili oni po sobie bardzo zaawansowane technologicznie relikty, które są jednak niestabilne i wykorzystują czystą energię, zwaną Hymnem Stworzenia (stąd też tytuł gry), do spontanicznego, nieustającego zmieniania świata, np. wywołując siejące spustoszenie kataklizmy czy wybudzając potężne bestie, co sprawia, że staje się on chaotycznym, nieprzewidywalnym i niebezpiecznym miejscem. Ludzie w związku z tym fortyfikują się w bezpiecznych miastach, unikając kontaktu ze światem zewnętrznym, wysyłając poza mury jedynie elitę w postaci freelancerów, czyli najlepiej wyszkolonych pilotów javelinów, tj. specjalnych bojowych egzopancerzy - jak nietrudno się domyślić, my wcielamy się w jednego z nich.
Scenarzyści, kierując się hitchcockowskim podejściem do budowania historii, rozpoczynają naszą przygodę od trzęsienia ziemi. Pierwsza misja, stanowiąca prolog gry, okazuje się być koszmarem, który nie tylko dziesiątkuje szeregi freelancerów, ale i sprawia, że ludzie tracą do nich zaufanie. Właściwa gra rozpoczyna się dwa lata później, w czasach, kiedy ludzkość traci nadzieję, a piloci javelinów są już mało liczącą się siłą. Na horyzoncie pojawia się jednak nowe zagrożenie w postaci złowrogiej armii Dominium, dowodzonej przez niejakiego Monitora, który chce zdobyć potężny artefaktem zwanym Cenotafem, pozwalającym kontrolować Hymn Stworzenia. Naszym zadaniem jest oczywiście mu w tym przeszkodzić, co wcale nie jest łatwym zadaniem, ponieważ Dominium dysponuje siłą, z którą początkowo nie możemy się równać. Otrzymujemy więc dość pospolitą historyjkę w stylu od zera do bohatera, który ratuje świat.
Sama fabuła Anthem nie jest wybitnie oryginalna, ale nie da się ukryć, że podano ją w bardzo strawny sposób, a BioWare wie jak pisać scenariusze czy dialogi. Sprawia to, że łatwo angażujemy się w historię i chcemy dobrnąć do końca (choć cliffhanger na końcu sugeruje, że na jej zakończenie przyjdzie nam jeszcze poczekać) czy bliżej poznać takie postaci, jak Owen, Haluk czy Tassyn, które kryją ciekawe historie i rozpisano je tak, że zyskały osobowość. Do tego dobrze wypadają same dialogi (choć czasem reakcje niektórych postaci są mało wiarygodne), a dubbing wypada profesjonalnie i trudno mu cokolwiek zarzucić (nie jest to jednak najwyższy poziom, pokroju Red Dead Redemption 2, God of War czy The Last of Us, a niektórym postaciom przydałoby się więcej życia). W czasie konwersacji z NPC-ami często możemy wybrać też opcję dialogową, ale tylko jedną dwóch, które często sprowadzają się tak naprawdę do tego samego, a do tego rozmowy z innymi postaciami nie przekładają się na przebieg fabuły. Z drugiej strony pozwalają nam lepiej poznać ciekawe postaci i świat gry oraz nagradzają nas punktami lojalności u danej frakcji, które przekładają się na nagrody w postaci nowych broni czy schematów do ich wytwarzania.
Pomimo wyraźnych ułomności w kwestiach fabularnych, Anthem jako przedstawiciel loot shooterów wyróżnia się pozytywnie na tle rywali. Szczególnie że BioWare stworzyło naprawdę mocne podwaliny pod całe uniwersum, budując od podstaw bardzo rozbudowany lore gry. Szkoda jednak, że ten przeważnie poznajemy w formie zapisów w bibliotece gry, po zdobyciu stosownych wpisów, a nie w bardziej bezpośredni, interaktywny sposób. Niemniej jednak, osoby lubujące się w poznawaniu świata gier będą zachwycone ilością informacji, szczegółów i zawiłości, jakie przygotowało w tym aspekcie kanadyjskie studio.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Anthem, czyli dlaczego warto spróbować