Recenzja Days Gone – motor kontra zombie

Recenzja Days Gone – motor kontra zombie

Od dłuższego czasu w naszej branży funkcjonuje pojęcie „Sony Game”, obejmuje ono tytuły tworzone na wyłączność dla PlayStation 4, o wysokiej wartości produkcyjnej, wśród których możemy znaleźć dużo cech wspólnych. Podobne ujęcie akcji, historia oparta o silne postaci, charakterystyczny humor (w różnych dawkach), tryb fotograficzny, podobne misje itd. Grając w Horizon: Zero Dawn, Spider-Mana, God of War czy Uncharted 4 czuć po prostu, że wychodzą pod tym samym patronatem, choć tworzyli je zupełnie inni ludzie. Produkcje te zazwyczaj skupiają na sobie sporo uwagi i zdobywają uznanie krytyki i graczy, oczekujemy więc od nich wielkich rzeczy. Teraz do ich grona dołącza Days Gone, od najmniej doświadczonego w tworzeniu hitów Bend Studio. Czy gra o jeżdżeniu na motorze wśród zombie i waleniu ich kijem bejsbolowym w łeb może się komuś nie podobać?

Czy gra o jeżdżeniu na motorze wśród zombie i waleniu ich kijem bejsbolowym w łeb może się komuś nie podobać?

Pytanie to wydaje się bardzo zasadne, gdyż sam pomysł na Days Gone to sprawdzona receptura, którą świat wciąż się nie przejadł. Motory zawsze są na czasie, zombie widocznie też, o kijach bejsbolowych nie wspominając. W świecie gier nic nie jest jednak proste – samo wrzucenie do jednego kotła pewnych motywów i zamieszanie nimi wielką chochlą nie gwarantuje jeszcze nic. By wyszło z tego coś wielkiego, należy dodać dużą dawkę duszy, siebie, indywidualizmu... nazwijcie to jak chcecie. Historia Deacona St. Johna, który w Ameryce ogarniętej apokalipsą żywych trupów stara się pozostać sobą, walcząc ze wspomnieniami o tragicznie zmarłej ukochanej oraz troszczyć się o swych ostatnich sprzymierzeńców, ma swoje momenty przebłysku. Gra potrafi wyglądać pięknie, potrafi zbudować klimat wielkiej partyzantki, potrafi wkręcić nas w walkę o lepsze jutro. Dzieje się to jednak na przemian z momentami wiejącymi okrutną sztampą i nudą, podsypanymi gameplayem, który chwyta się spraw, o jakich Bend Studio nie za bardzo ma pojęcie i niestety czasem są to bardzo kluczowe mechaniki. Na szczęście, chwilę po ich przetrawieniu, przychodzi moment, w którym jedziemy na swojej maszynie w kierunku dziewiczego lasu, nad którym maluje się piękne pasmo górskie i zachodzące słońce. Takie widoki potrafią zatrzeć bardzo nieprzychylne wrażenie, jakie gra czasem po sobie zostawia i nawet niesmak po koślawej walce z nieumarłymi odchodzi w niepamięć, gdy ruszymy na łono wirtualnego Oregonu przygotowanego przez Bend Studio.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Days Gone – motor kontra zombie

 0