Recenzja Far Cry New Dawn – Apokalipsa będzie różowa
Ubisoft przez lata wypracował własny wzorzec tworzenia gier z otwartym światem. DNA firmy widoczne jest gołym okiem nawet w tak różniących się od siebie tytułach jak Assassin's Creed, Watch Dogs, The Division czy Far Cry. Omawiany tu Far Cry New Dawn jest właśnie taką grą Ubisoftu („Ubi game”) do kwadratu. Wypełnioną punktami na mapie do odbicia, wyzwaniami, zbieractwem i otwartym światem gotowym na to, by nas zaskakiwać. Często robi to niezdarnie, uwydatniając koślawość swych systemów - priorytetem dla autorów jest jednak danie nam dobrej zabawy i dopóki im się to udaje, trudno czepiać się np. tego, że przeciwnicy mają IQ na poziomie świątecznego karpia. Mimo wszystko New Dawn wyraźnie pokazuje, że seria znajduje się na rozdrożu. Jej silnik nie ma już zbyt wiele do zaoferowania i najwyższy czas, by nadeszły wyraźne zmiany. Na razie jednak nie trzeba się tym przejmować – ten ostatni raz można jeszcze zjeść ze smakiem tego kotleta. Po podgrzaniu wciąż jest dobry, pożywny i dostarcza to, czego potrzebujemy.
Priorytetem dla autorów jest danie nam dobrej zabawy i dopóki im się to udaje, trudno czepiać się np. tego, że przeciwnicy mają IQ na poziomie świątecznego karpia.
Nowy świt
Far Cry 5 kończy się nuklearną zagładą, której konsekwencje poznamy w New Dawn. Wracamy do Montany 17 lat po katastrofie, ludzkość zaczyna wychodzić ze swych bunkrów i odbudowywać Amerykę. Niestety tam, gdzie spokojni farmerzy próbują stworzyć nową społeczność, musi też pojawić się banda oprychów, siłą zabierających ich dorobek. Na czele gangu stoją bliźniaczki Mickey i Lou zaznaczające swą obecność w rejonie przemocą, kolorowym graffiti i głośną muzyką. Nasz niemy bohater bądź bohaterka (jest wybór płci, aparycji, ubrania) należy do grupy, która wspiera lokalne społeczności. To zbrojna bojówka specjalistów, którzy jeżdżą po całych Stanach, pomagając się rozwijać nowo powstałym osadom i ochraniając je przed zbirami. W otwarciu gry widzimy jednak, jak nasza grupa zostaje rozbita w pył przez bliźniaczki, a my cudem przeżywając trafiamy do Prosperity – serca tutejszej pokojowo nastawionej ludności. Nie mając wielkiego wyboru postanawiamy im pomóc w stanięciu na nogi, chwytamy za żółtą wyrzutnię pił i ruszamy w bój przeciwko grupie postapokaliptycznych punków dowodzonych przez niezrównoważone siostry.
Dzięki takiemu wprowadzeniu do fabuły i zastaniu świata bez reguł, tworzącego nowy porządek, łatwiej jest przełknąć zasady rządzące serią Far Cry. Wszechobecna przemoc, totalna rozwałka i legiony eliminowanych przez nas wrogów zawsze trochę nie pasowały do poprzednich odsłon cyklu. Teraz, gdy mamy do czynienia z sytuacją, w której resztki ludzkości walczą o złom, budulec i surowce, a prawo nie istnieje (oklepany, ale jakże skuteczny motyw), cała ta radosna beztroska w końcu jest dobrze zakorzeniona w realiach świata gry. Najwięcej dla Far Cry New Dawn robi jednak wygląd zastanej apokalipsy. Przez 17 lat bez ludzkości przyroda zdążyła odzyskać zdecydowaną większość terenów i budynków zabranych jej przez człowieka. Krocząc po mapie mijamy fantastycznie zmutowane zwierzęta z kolorowym porożem i ziemię zalaną potokiem różowych kwiatów. Na niebie zawisły radioaktywne chmury przypominające wieczną zorzę polarną. Wszystkie wraki i zniszczone budynki, na które wpadamy, są ozdobione błękitną i różową farbą, dookoła towarzyszą nam odcienie żółtego, zielonego, niebieskiego. Warunki pogodowe są piękne, wręcz sielankowe i trudno byłoby dopatrzeć się tu apokalipsy, gdyby nie ci wredni szaleńcy, którzy rozbijają się po okolicy quadami, zdezelowanymi sedanami i ciężarówkami, próbując nas zabić. To zdecydowanie inny biegun niż apokalipsa widziana w Dying Light, Falloucie czy Mad Maksie, a dzięki żywym barwom i lekkiej rozgrywce łatwo jest wsiąknąć jeszcze raz w znany od lat model zabawy.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Far Cry New Dawn – Apokalipsa będzie różowa