Recenzja Far Cry New Dawn – Apokalipsa będzie różowa

Recenzja Far Cry New Dawn – Apokalipsa będzie różowa

Złom za złom, Na na na na Na – rozgrywka

Far Cry New Dawn to właściwie dodatek do Far Cry 5, ale nie potrzebujemy podstawowej części gry, by go uruchomić. Trafiamy tu na wycinek mapy z poprzedniej części, odwiedzamy znane (ale mocno zniszczone i zmienione) miejscówki. Mimo to nie trzeba znać FC5, by cieszyć się tą odsłoną – tak naprawdę fabuła jest tu tylko pretekstem, by jeszcze raz pozbierać trochę surowców i odbić kilka posterunków. Cel zabawy jest taki jak zawsze: wpadamy na mapę, zdobywamy jakiś pojazd, grabimy i eliminujemy wrogów. Świat gry jest całkowicie podporządkowany woli gracza. Przeciwnicy nie widzą nas praktycznie do chwili, gdy wyskoczymy im przed nosem z shotgunem w ręku. Przy misjach towarzyszą nam pomocnicy, których sukcesywnie zdobywamy w misjach lojalnościowych. Przeżyłem dziesiątki przygód, wsiadając do auta razem z wiernym psem Timberem, ładując z wyrzutni rakiet do pomalowanych na różowo uciekinierów ze sklepu rowerowego, zbierając po drodze rośliny i tworząc na poczekaniu koktajle Mołotowa. Z czasem dołączyły do mnie kolejne barwne postaci – pastor kochający swoją strzelbę, oswojony gigantyczny dzik (o imieniu Hektor) czy też babcia będąca najlepszym snajperem na świecie. W ich towarzystwie przejmujemy mapę, osłabiając pozycję bliźniaczek. Do starcia z nimi musi jednak dojść, tak samo jak do powrotu kilku starych znajomych. Całość to Far Cry jaki znacie od lat, dający graczom tyle wolności, ile tylko się da – nawet kosztem tego, że nie wszystko działa w nim idealnie. Zachowanie wrogów nie jest dopracowane, to samo tyczy się zwierząt, a starcia, które są związane z fabułą, wcale nie wyglądają lepiej niż to, co „wylosuje” nam otwarty świat.

Całość to Far Cry jaki znacie od lat, dający graczom tyle wolności, ile tylko się da – nawet kosztem tego, że nie wszystko działa w nim idealnie.

Recenzja Far Cry: New Dawn – Apokalipsa będzie różowa

New Dawn to przede wszystkim zabawa w rozwój Prosperity – naszej domowej bazy. Odbijając z rąk bandytów etanol zyskujemy możliwość rozbudowy garażu, ogrodu, warsztatu etc. Dzięki nim zyskujemy nowe zabawki, a korzystając z nich możemy odblokować talenty naszej postaci. Jest to standardowe drzewko, jakie widzieliśmy już w dziesiątkach innych gier, ale twórcy FCND nie mają najwyraźniej zamiaru zmieniać czegoś, co działa. Oznacza to także, że poza obserwowaniem pięknie odradzającej się Ameryki możemy po kilku godzinach odczuć wyraźną nudę. Na szczęście sama gra nie jest zaplanowana na wiele dłużej, co staje się jej największą zaletą. To ładny i pełen aktywności otwarty świat, ale też gra stawiająca na zapętlenie pewnych zachowań i ciągłe nabijanie wskaźników potrzebnych do odnotowania postępów. W dużej skali znanej z Far Cry 5 było to nużące, w formie ampułki z adrenaliną, jaką jest mniejsze New Dawn, wszystkie te ograne motywy odbiera się jednak lepiej. Oczywiście, jak tytuł się już rozkręci, a dzieje się tak w momencie, kiedy przetrwamy żmudny początek pełen oklepanych postaci, fabuły i misji „na rozkręcenie”, podczas których do dyspozycji mamy broń dobrą na komary, a nie bandytów. Na szczęście potem karuzela szalonych akcji, wybuchów i napuszczania gigantycznego dzika na złoczyńców potrafi to nadrobić.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Far Cry New Dawn – Apokalipsa będzie różowa

 0