Neonowe sny - Technikalia
Far Cry to hamburger. Tłusty i powtarzalny, dający przyjemność, ale przede wszystkim skierowany do osób, które wiedzą, co zamawiają. New Dawn to tylko niewielkie zakręcenie formułą, przy okazji którego znaleziono najbardziej odpowiedni dla całego cyklu wizerunek świata. Patrząc na tę grę z poziomu interakcji, jej wielkości, scenariusza, animacji itd. trudno znaleźć pole, na którym dokonano wyraźnego postępu względem przełomowego Far Cry 3 (2012). Niestety ten silnik ma skłonności do chrupania na konsolach. I jeżeli te spadki animacji nie będą Wam przeszkadzać, to wszystko będzie ok... tylko za nimi kryją się też inne rzeczy. Zachowanie wrogów i ich liczebność także nie zmieniły się względem poprzedników. Widać, że jakiekolwiek dodatkowe obciążenie procesora, czy to nowym modelem rozwałki, czy też lepszą fizyką, położyłoby całą grę na łopatki. Mnoży to zabawne sytuacje, w których napotykamy na zawieszone w próżni, gadające do drzew albo leżące niczym lalki rzucone przez dziecięcy pokój postaci. Zamiast skupiać się na naprawianiu tych elementów, Ubisoft postarał się po prostu, by New Dawn jakoś działało i jakoś wyglądało. Dobre i to...
W kwestii samego wyglądu, lifting akurat wyszedł na wyraźny plus. Jak już wcześniej wspominałem, paleta barw ożywiła praktycznie każdą miejscówkę. Obecna w grze pora roku wydaje się być zawieszona między rozwiniętą wiosną a najcieplejszymi dniami jesieni. Błądząc po lasach ze schowaną bronią, często czułem się bardziej jakbym grał w kontynuację Firewatcha niż w nową strzelaninę AAA. Piękno amerykańskiej przyrody, okraszonej podkręconą na maksa roślinnością, która oplotła miejsce zajmowane kiedyś przez człowieka, potrafi trafić prosto w serce. Obecna w grze rockowa muzyka, starająca się nakręcać do akcji, to raczej pomyłka, ale jej dobór zawsze możemy zrzucić na pozbawioną gustu i kręgosłupa bandę bliźniaczek. Zresztą po zdobyciu każdego ich posterunku z przyjemnością chwytałem za łopatę i niszczyłem porozstawione w nich magnetofony, by już jej nie słyszeć.
Do zalet warstwy technicznej i gameplayowej muszę też zaliczyć multiplayer. Far Cry New Dawn, jak każda inna gra kooperacyjna, w trakcie grania ze znajomym zmienia powtarzalne czynności w tytuł 10/10. Zapraszanie do swej kampanii albo wpadanie do kampanii kolegi wypada bezboleśnie, szybko i działa tak, jak trzeba. Dzięki niewielkiemu skomplikowaniu misji, które w większości i tak polegają na eliminacji hord wrogów przy możliwie dużej ilości wybuchów, cała gra idealnie nadaje się do wspólnego przechodzenia. Być może to właśnie przez ten pryzmat powinno się na nią patrzeć, bo wielokrotne odbijanie baz wrogów z drugim graczem nigdy się nie nudzi i otwiera nam drogę do dużo większej bezczelności. Jeżeli zatem skończyliście poprzednie części FC, to po tę sięgnijcie przede wszystkim wtedy, gdy macie z kim w nią grać. Jeżeli to będzie Wasz pierwszy FC po długiej przerwie (albo w ogóle), to nie ma się co zastanawiać – myślę, że musi się Wam spodobać. Przynajmniej, jeżeli chcecie w końcu postapokalipsy, w której to Wy jesteście panami sytuacji.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Far Cry New Dawn – Apokalipsa będzie różowa