Recenzja Ghost of Tsushima – skacz jak ninja, tnij jak samuraj
Gry wideo i samuraje to połączenie idealne, o czym raczej nie trzeba nikogo przekonywać. Problem w tym, że w ostatnich latach trudno znaleźć potwierdzenie tej tezy. Kiedy era PlayStation 2 dobiegła końca, wraz z nią niemal wymarły gry akcji, których bohaterami byli japońscy rycerze. W międzyczasie na dobre rozkwitły tytuły z otwartym światem, a jednym z ich symboli jest cykl Assassin's Creed. Ubisoft od lat był wręcz błagany przez fanów o przeniesienie swej serii do czasów feudalnej Japonii. Wszyscy myśleli, że to będzie strzał w dziesiątkę – poza francuskim gigantem, którego opieszałość została właśnie ukarana. Bo Ghost of Tsushima jest nie tylko przepiękną samurajską przygodą w otwartym świecie, ale i produkcją pod wieloma względami lepszą od AC. Sucker Punch (developer) utarł nosa swym konkurentom, pokazując jak powinien wyglądać sandbox pełen pojedynków na miecze.
Ubisoft od lat był wręcz błagany przez fanów o przeniesienie swej serii do czasów feudalnej Japonii. Wszyscy myśleli, że to będzie strzał w dziesiątkę – poza francuskim gigantem, którego opieszałość została właśnie ukarana.
Najeźdźcy z Mongolii chcą opanować wyspę Cuszima, Jin Sakai wyruszając do obrony swej ojczyzny był honorowym samurajem. Droga miecza była drogą jego życia. Przeciwnik tak liczny, potężny i bezwzględny jak Mongolskie Imperium nie będzie jednak walczył czysto, tylko palił kolejne wioski i śmiało szedł po swoje. W prologu Jin niemal traci życie w pojedynku z wodzem Mongołów. Uratowany przez odważną złodziejkę uświadamia sobie, że walka w cieniu, ciche zabójstwa i przekradanie się za linię wroga to jedyny sposób, by pokonać przeważające siły agresora. Otwarte pojedynki zgodne z etykietą muszą zatem ustąpić miejsca skrytobójczym technikom ninja. No dobra, nie muszą, ale mogą, bo na ile to zrobią będzie już zależeć od nas. Ghost of Tsushima jest grą, która bierze część historii Japonii i zmienia ją w fabularyzowaną przejażdżkę po najpiękniejszych krajobrazach, jakie widziałem od czasu The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Ten wirtualny japoński skansen pełen jest krwi ściekającej z katany, gorących źródeł, leśnych ołtarzy, płonących wiosek i pojedynków w świetle księżyca. Wszystko jest tu tak klimatyczne, że na samą myśl czuję w ustach smak onigiri, a kaktus na parapecie zmienia się w drzewko bonsai.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Ghost of Tsushima – skacz jak ninja, tnij jak samuraj