Po zdjęciu radiatorów aspekt wizualny prezentowanej konstrukcji nie uległ znaczącej zmianie, co oczywiście wynika ze względnie jednolitej kolorystki GA-Z270-Gaming K3. Czas więc przejść do analizy poszczególnych komponentów.
W skład sekcji zasilania wchodzi osiemnaście tranzystorów MOSFET. Są to układy NTMFS4C06N oraz NTMFS4C10N, mogące dostarczyć prąd o natężeniu dochodzącym do odpowiednio 69/166 A oraz 46/132 A (w trybie ciągłym/impulsowym przy 25 °C). Obsługę dziesięciu z nich zapewniają cztery sterowniki ISL6625A, zaś siedmiofazowy kontroler PWM nosi oznaczenie ISL95856 i zarządza także kolejnymi ośmioma MOSFET-ami. Powyższy fakt oznacza również, że nie zastosowano tutaj żadnych podwajaczy. Jeśli natomiast chodzi o konkretny przydział MOSFET-ów, to na pierwsze cztery fazy przypadają po dwa NTMFS4C06N oraz po jednym NTMFS4C10N, natomiast na trzy ostatnie po sztuce obu rodzajów.
Mostek PCH został umieszczony w bezpośrednim sąsiedztwie portów SATA, co jest standardową lokalizacją tegoż komponentu. Transfer ciepła odbywa się z wykorzystaniem czegoś, co ciężko mi precyzyjnie nazwać. Ani to termopad, ani pasta termoprzewodząca - bardziej wygląda po prostu jak kartka papieru (sic!). Na szczęście Z270 do chipsetów gorących nie należy, więc nie będzie to miało większego znaczenia.
Chłodzeniem płyty zajmują się trzy aluminiowe radiatory. Dwa z nich, odbierające ciepło z MOSFET-ów sekcji zasilania, wykorzystują termopady, co jest typowym rozwiązaniem. Nie uświadczymy tutaj żadnych ciepłowodów, co raczej nie powinno dziwić z uwagi na niewielką prądożerność procesorów Skylake oraz Kaby Lake, także podczas domowego OC.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Test płyty głównej Gigabyte GA-Z270-Gaming K3. Tanio i dobrze?