Test routera TP-Link Archer AX11000. Demon prędkości przebrany w gamingowe szaty

Test routera TP-Link Archer AX11000. Demon prędkości przebrany w gamingowe szaty

Test routera TP-Link Archer AX11000. Budowa zewnętrzna i wykonanie

Router otrzymujemy w dużym, gustownym kartonie, które utrzymano w czarno-czerwonej kolorystyce, jakże gamingowej :) Opakowanie tradycyjnie zawiera grafiki produktu, informacje o specyfikacji i zastosowanych technologiach, a znajdujące się na froncie hasło „Dominate the competition” przeniesione zostało z modelu A5400X (zresztą nie tylko ono). W środku czeka zaś bardzo typowy zestaw, składający się z samego routera, dedykowanych mu aż ośmiu anten, kabla ethernetowego, sporych rozmiarów zasilacza oraz masywnego kabla zasilającego. Oczywiście nie zabrakło także instrukcji obsługi i to zarówno w formie skróconej (kolorowa broszurka), jak i książeczki. Wspomnieć trzeba, że zastosowany karton jest bardzo solidny, a w umieszczona w jego wnętrzu wytłoczka pozwoliła na pogrupowanie wszystkich elementów (umieszczonych w piankowych foliach) i ich stosowne zabezpieczenie.

Archer AX11000

Sam router wygląda praktycznie identycznie jak poprzednik, co oznacza, że otrzymujemy sprzęt, który swoimi rozmiarami potrafi zawstydzić nawet mini-PC. To konstrukcja na bazie kwadratu o boku 24 cm i wysokości 5 cm (bez anten), która waży aż 1,5 kg (z antenami). Router jest więc prawdziwym kolosem, ale z drugiej strony konkurencja z tego segmentu pochwalić może się podobnymi wymiarami, więc nie jest to nic nadzwyczajnego. Niemniej jednak warto przy zakupie mieć na uwadze, że potrzebować będziemy sporo miejsca na rozlokowanie tego sprzętu, któremu towarzyszy dodatkowo niemały zasilacz. Co więcej, nie mamy możliwości regulacji pozycji anten, które stoją na sztorc i sprawiają, że wysokość routera to 19 cm, więc nie ma szans na umieszczenie go w wąskiej wnęce szafki RTV. Nie od dziś wiadomo jednak, że z wielką mocą wiąże się… duży rozmiar :)

Archer AX11000

Router pochwalić może się futurystycznym charakterem, który kojarzyć może się ze statkiem kosmicznym wyjętym prosto z Gwiezdnych wojen. Chodzi tu o sam agresywny kształt, podkreślony przez żłobienia i ostre linie, nietypowe anteny przypominające łopatki śmigieł czy znajdujące się na nich czerwone wstawki. O gustach się jednak nie dyskutuje, więc każdy samodzielnie powinien ocenić, czy podoba mu się taka stylistyka, czy też wolałby coś bardziej subtelnego. My natomiast nie mamy żadnych uwag do jakości wykonania. Co prawda dominuje tu matowy plastik (błyszczące wstawki ograniczono do minimum, no może poza antenami), ale ten jest wysokiej jakości (naprawdę twardy), a poszczególne elementy są ze sobą idealnie spasowane - generalnie trudno się tu czegokolwiek czepiać. Producent zadbał także o stosowną wentylację obudowy, dlatego zarówno wierzch, jak i spód, są perforowane, a gęsta siatka otworów pozwala na dodatkowe chłodzenie wewnętrznych podzespołów.   

Archer AX11000

Zaskoczeniem okazał się system montażu anten, ponieważ TP-Link postanowił zaoszczędzić nam wkręcania ośmiu łopatek i zastosował system instalacji na wcisk. Jest to bardzo proste i szybkie, choć zrezygnowanie ze standardu RP-SMA pozbawia nas opcji ich wymiany. Kolejnym elementem, o którym warto wspomnieć, jest podświetlane logo producenta w centralnej części. To robi także za kontrolkę statusu urządzenia i świeci na biało, kiedy router działa normalnie, na czerwono, kiedy traci połączenie z internetem, na pomarańczowo, kiedy gubi łączność z Wi-Fi i pulsuje w białym kolorze, kiedy aktualizujemy firmware. Tym samym producent zrezygnował z tradycyjnych diod kontrolnych i zapewne nie każdemu przypadnie to do gustu, tym bardziej że kupując tak zaawansowany sprzęt nie nastawiamy się na uproszczenia, wręcz odwrotnie.

Archer AX11000

Na przedniej krawędzi znajdziemy trzy przyciski: WPS, Wi-Fi on/off oraz do wyłączenia podświetlenia logo. Z boku, po prawej stronie, umieszczono dwa złącza USB 3.0 (jedno typu A, drugie typu C). Z tyłu czeka bogaty zestaw portów, czyli osiem złączy gigabitowych LAN i jedno 2,5-gigabitowe WAN (producent oznaczył te porty, które wykorzystać możemy do zagregowanego połączenia - LAN2 i LAN3). Szkoda jednak, że nie uświadczymy tu żadnego wielogigabitowego LANa, co z pewnością przydałoby się w routerze tej klasy. Całości dopełniają dyskretny przycisk reset, Power oraz złącze zasilające. Rzut oka na spód odkrywa zaś cztery gumowane nóżki oraz otwory montażowe pozwalające zawiesić sprzęt płasko na ścianie.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Test routera TP-Link Archer AX11000. Demon prędkości przebrany w gamingowe szaty

 0