Quality Check
Duże studia zostały zmuszone do tego, by oddelegować swe zespoły do pracy z domu. To nie tylko tworzy problemy z komunikacją, ale i z tym że nie każdy potrafi tak pracować (w zdecydowanej większości przypadków nie było to brane pod uwagę podczas rekrutacji). Bez wchodzenia w szczegóły: nie da się utrzymać w dużych zespołach równego tempa pracy przy takim przejściu, zwłaszcza gdy developing jest w kluczowym momencie. Teraz nie będziemy widzieć za dużo problemów z tym związanych, bo większość gier z 2020 i tak było na tyle zaawansowanych, że zostały im ostatnie poprawki. Jednak 2021 może wyjątkowo zwolnić jeżeli chodzi o duże projekty, bo to na tytuły planowane na 2021 i 2022 (zwłaszcza na te, które nie zdążyły jeszcze być zapowiedziane) najmocniej wpłynął lockdown. A te, które miały problemy oberwały podwójnie.
W całym tym nieszczęściu i ogólnej mizerii okazja do grania do upadłego była niesamowita. Nadrobiło się backlog, postrzelało na serwerach z kolegami, odnowiło znajomości, odkryło różne cuda na wyprzedażach, zgarnęło kolejne nowości z Epic Games Store. Żyć nie umierać, prawda?
Cyberpunk 2077 to najmocniejszy przykład, który sam ciśnie się na usta. Jest jednak o wiele więcej studiów, które przesuną swe gry przez to, że większość zespołu musiała zostać w domu. Dlaczego piszę „większość”? Bo pewne rzeczy muszą być robione na miejscu. Na przykład Quality Assurance – testerzy (QA) z oczywistych przyczyn sprawdzają kod gry w siedzibie firmy. Zabezpiecza to przed wyciekami. To kluczowe, by praca ta nie była wykonywana zdalnie bo... są to zwykle pracownicy opłacani słabiej niż programiści, artyści, designerzy itd. więc poza środowiskiem zamkniętym byliby bardziej skłonni do pokazywania tajnych materiałów osobom postronnym, rozmawiania o nich, a nawet rozpowszechniania ich. Takie są przynajmniej założenia wg, których muszą pracować na miejscu. Zresztą, fabuła The Last of Us 2 wyciekła chwilę przed premierą i był to na tyle mocny cios, że chyba wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że pewnych rzeczy należy pilnować bardzo mocno (chociaż wyciek ten nie był akurat spowodowany przez pracowników Naughty Dog). A siłą rzeczy, z żywą, działającą grą, dział QA ma do czynienia najwięcej.
Krojenie ogórków
Stanęliśmy nie tylko w obliczu wymuszonego sezonu ogórkowego pod względem premier, ale i promocji gier. Z zewnątrz oczywiście nie widać rys na tym kamieniu. Branża dalej świetnie sobie radzi, a gracze zdecydowanie lepiej znieśli lockdown niż fani innych hobby. Bo chyba każdy się zgodzi, że w całym tym nieszczęściu i ogólnej mizerii okazja do grania do upadłego była niesamowita. Nadrobiło się backlog, postrzelało na serwerach z kolegami, odnowiło znajomości, odkryło różne cuda na wyprzedażach, zgarnęło kolejne nowości z Epic Games Store. Żyć nie umierać, prawda?
Dla nas tak. My, odbiorcy nie mamy żadnego problemu, bo nadprodukcja treści jest tak duża, że nawet gdyby przez najbliższe dwa lata nie ukazała się żadna gra to i tak nie zdążylibyśmy zagrać we wszystkie zaległości, które uzbierały nam się na półkach. Twórcy dużych tytułów po odwilży będą jednak robić niesamowite nadgodziny, by wyrobić się na planowany termin premier. Twórcy indie na pewno podzielili się na tych, którym epidemia pomogła i tych, których pogrążyła. Nie wszyscy są Blizzardem, CD Projekt Red czy Remedy – losy niejednej cichej perełki, która mogłaby nas zaskoczyć za kilka miesięcy i położyć np. koszty wynajmu biura, albo zamrożenie budżetów u wielu wydawców. Skoro do niemal samego końca nie byliśmy pewni czy tacy potentaci jak Sony i Microsoft będą w stanie rozkręcić linie produkcyjne na tyle, by wypuścić nowe konsole jeszcze w tym roku, to co dopiero mówić o firmach na dorobku? O tych, którzy wzięli kredyt hipoteczny, żeby pracować nad grą swego życia, ale np. ich współpracownicy zachorowali, albo podnieśli stawki. Te rzeczy są niemierzalne. Nie było w branży wielkiego upadku, o którym się mówi, który jest dobrze zaraportowany. Nie ma oficjalnych informacji jak Covid 19 wpłynął na produkcję kolejnego Call of Duty, na Dying Light 2, na Assassin's Creed Valhalla czy setki innych tytułów. Takie rzeczy wyjdą na jaw dopiero za kilka lat, kiedy ich świadkowie nie będą już związani żadnymi umowami.
Wiemy za to, że Microsoft zamknął swoją platformę streamingową Mixer (po zapłaceniu Ninjy 20 milionów za opuszczenie Twitcha). Wiemy, że największe targi zostały odwołane. Wiemy, że nawet Pokemon Go dostosowało się do sytuacji tak, by nie namawiać nikogo do wychodzenia z domu. Wiemy, że Nintendo wstrzeliło się idealnie z tematem wypuszczając Animal Crossing: New Horizon niemal w momencie zamykania firm. Gamingowe social media po prostu pękały w ludziach zakochanych we wzięciu sobie wakacji od okropnej codzienności, w świecie niemal rajskiej wyspy Nintendo. Cały marzec i kwiecień były jak reklama tej gry, nie dało się nie wpaść na wpisy ludzi cieszących się spłacaniem kredytu u Toma Nooka. Nawet Danny Trejo wrzucał swoje selfie ze Switchem i Animal Crossing... ale też to samo Nintendo miało gigantyczne trudności z tym, by dostarczać sprzęt na półki. Fabryki w Wietnamie stanęły, konsola stała się trudno dostępnym rarytasem.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Co zmienił koronawirus - Branża gier po Epidemii