Warto jednak podkreślić, że jeśli liczycie na uzyskanie odpowiedzi na wszystkie pytania po jednokrotnym przejściu Detroit, to nic z tego, ponieważ w ten sposób poznacie zaledwie część historii. Odkrycie całości wymaga kilkukrotnego powtarzania wielu rozdziałów, czyli nawet 40 godzin gry (jednokrotne przejście to jakieś 8-10 godzin). Czy to źle? Wręcz przeciwnie, tytuł ten posiada świetne replayability, ponieważ scenariusz zawiera wiele rozwidleń i zakończeń, które bardzo mocno się od siebie różnią (można powiedzieć nawet, że czasem to kwestia życia i śmierci). Sam po pierwszym przejściu gry szybko wróciłem do ponownego ogrywania poszczególnych fragmentów i niektóre sprawdzałem nawet 5 razy. Wystarczy przytoczyć tu choćby scenę znaną z dema, gdzie otrzymujemy 6 różnych zakończeń - mnie udało się odblokować 3 z nich, każde z zupełnie odmiennym rozwiązaniem. Pod tym względem to największa, najbardziej rozbudowana i po prostu najlepsza gra Quantic Dream.
A efektu takiego nie udałoby się zapewnić, gdyby nie pierwszej klasy motion-capure, szczególnie fenomenalna technologia wykorzystywana do przeniesienia twarzy aktorów do gry. Pamiętacie niezwykle imponujące w tym aspekcie L.A. Noire? Detroit biję grę studia Team Bondi na głowę, oferując twarze jak żywe, oddające nawet najdrobniejsze szczegóły ekspresji i mimiki. Czegoś takiego w grach jeszcze nie widzieliśmy i robi to naprawdę ogromne wrażenie, tym bardziej, że jak już wspominałem, aktorzy biorący udział w tym projekcie spisali się na medal.
Jak natomiast wypada sama rozgrywka? Odpowiedź na to pytanie jest prosta, ponieważ jeśli graliście już w jakiś tytuł tego studia, to wiecie niemal wszystko na ten temat. Jeżeli zaś nie, to już spieszę z wyjaśnieniami. W tym elemencie najbardziej widać pewne ułomności wynikające z filmowego podejścia, ponieważ tak naprawdę nigdy nie mamy pełnej kontroli nad postacią, by nie wyłamać się z pewnych, z góry narzuconych ram. Oznacza to, że postać biegnie tylko wtedy, gdy zaplanowali to twórcy, nie wejdziemy w interakcje z żadnym przedmiotem, jeśli nie pozwala na to scenariusz (fizyka jest tu bardzo mocno ograniczona), a w wielu scenach jesteśmy wyraźnie kierowani do celu (trochę jak jazda ze wspomaganiem) lub też otrzymujemy sekwencję na szynach. Do tego dochodzą specyficzne kontekstowe ruchy prawą gałką, odpowiadające za wszelkiego rodzaju działania (podnoszenie przedmiotów, otwieranie drzwi, itd.) oraz liczne QTE wykorzystywane głównie w czasie scen akcji. Te wymagają od nas naprawdę dużo skupienia i refleksu, a do tego wykorzystują niemal pełne obłożenie pada, więc i tak stanowią pewne wyzwanie (w sumie jedyne, jakie na nas tu czeka).
Pokaż / Dodaj komentarze do: Detroit: Become Human - recenzja gry