Doogee D11 - test "punkowego" smartwatcha za 250 zł. Czy to się może udać?

Doogee D11 - test "punkowego" smartwatcha za 250 zł. Czy to się może udać?

Doogee D11 - aplikacja i funkcjonalność

Przejdźmy zatem do tego, co w inteligentnym zegarku najważniejsze, czyli jego funkcjonalności - zaczynamy oczywiście od pobrania na smartfon (wsparcie dla Androida od 4.4 i iOS od 9.0) aplikacji towarzyszącej GloryFit, dzięki której możemy korzystać ze wszystkich możliwości Doogee D11. Nie ma żadnych problemów z jej instalacją (możemy się do niej zalogować za pomocą Facebooka, Google albo rejestrując konto w apce) ani sparowaniem jej z zegarkiem, więc po kilku chwilach jesteśmy gotowi do działania. W samej apce z miejsca poczułam się jak w domu, bo wygląda jako trochę nieoszlifowana wersja oprogramowania do Xiaomi Mi Band, z którego korzystam na co dzień. Mamy tu cztery zakładki, tj. Strona startowa (podglądem wybranych funkcji zdrowotnych, jak sen, nastrój, tętno itd.), Sport (zapis aktywności treningowej), Urządzenie (ustawienia pozwoleń, gestów, tapet itd.) i Ja (dane osobiste, plan treningowy, cel kroków, cykl miesiączkowy). Mówiąc krótko, aplikacja jest lekka, prosta w obsłudze i bardzo intuicyjna, więc nikt nie powinien mieć z nią problemów. 

Dostępne funkcje jak zawsze w tego typu urządzeniach można podzielić na dwie grupy, tj. wspomagające codzienne korzystanie ze smartfona i treningowo-zdrowotne. W tej pierwszej znajdują się powiadomienia z wybranych aplikacji (smsy, komunikatory, poczta, YouTube itd.), sterowanie muzyką (Spotify), znajdowanie smartfona, migawka aparatu, prognoza pogody, zegar, budzik, latarka, stoper, kalkulator, gry (dwie, m.in. popularny swego czasu Flappy Bird) oraz połączenia - zarówno powiadomienia o nich, jak i możliwość ich odbierania i wykonywania. I choć nie jestem fanką tego inspirowanego Star Trekiem rozwiązania i nie chodzi tylko o to, jak wyglądamy gadając do nadgarstka, ale i kulturę prowadzenia rozmów telefonicznych, to w tym przypadku działa to naprawdę dobrze i w sytuacjach awaryjnych może okazać się przydatne. Zwłaszcza że obie strony słyszą się głośno i wyraźnie, nawet jeśli nie trzymamy ręki przy ustach, a do tego mamy możliwość importu do zegarka listy kontaktów. 

Sekcja funkcjonalności sportowo-zdrowotnych kryje krokomierz, powiadomienie o bezruchu, ćwiczenia oddechowe, pomiar snu (podziwiam osoby, które są w stanie spać z opaską, a co dopiero ze smartwatchem, ale działa - podaje czas snu, z podziałem na sen płytki i głęboki, czas wybudzenia) oraz 24-godzinny stały pomiar stresu, saturacji oraz tętna. Ten ostatni jest wykonywany za pomocą sensora VP60, który zdaniem producenta rozpoznaje różne odcienie skóry (coraz częściej mówi się o tym, że urządzenie medyczne i quasi-medyczne mogą być uprzedzone).

W przypadku treningu mamy do wyboru aż 70 różnych aktywności i domyślnie zegarek wyświetla w menu wszystkie, ale na szczęście jest opcja ułożenia ich kolejności i wyłączenia zbędnych z poziomu aplikacji (swoją drogą, kto monitoruje wysiłek podczas gry w rzutki czy łowienia ryb?). Doogee D11 nie ma wbudowanego GPS, więc jeśli zależy nam na zapisie przebytej trasy, to musimy posiłkować się nawigacją w smartfonie i aplikacją - co ciekawe, samo rozpoczęcie treningu w zegarku nie wystarczy, należy go uruchomić z poziomu apki (Mi Band 6 nie pozwala włączyć aktywności zewnętrznej przy rozłączonym telefonie czy wyłączonym GPS w telefonie, ale jeśli ten jest aktywny, trasy są automatycznie zapisywane). Zegarek nie wspiera też znanego choćby z Xiaomi automatycznego pauzowania treningu, jeśli wykryje przerwę, co jest bardzo przydatne podczas jazdy rowerem i zatrzymywania się na światłach. Co do dokładności i wiarygodności podawanych danych, to bez specjalistycznego sprzętu pomiarowego można oceniać to tylko „na oko”, ale mogę powiedzieć tyle, że wyniki są zbliżone do tych z Mi Band 6, z którego korzystam na co dzień - w przypadku tętna o kilka uderzeń wyższe, ale to nic, co nie mieściłoby się w granicy błędu pomiarowego. 

Na koniec została nam jeszcze kwestia czasu pracy na baterii - Doogee deklaruje tu nawet 7 dni i w sumie jest to możliwe do osiągnięcia, ale tylko pod warunkiem oszczędnego korzystania, tzn. bez stałych 24-godzinnych pomiarów dostępnych parametrów czy regularnych treningów, a nie o to chyba chodzi. W moim przypadku było to 3-4 dni intensywnej pracy, max 5 przy oszczędniejszym użytkowaniu, co nie odbiega wcale od rynkowych standardów - pod tym względem lepsze są klasyczne opaski, ale tam zdecydowanie mniejsze wyświetlacze OLED robią swoje. Szkoda tylko, że podczas ładowania musimy uzbroić się w cierpliwość, bo pełne zajmuje ok. 2,5 godziny.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Doogee D11 - test "punkowego" smartwatcha za 250 zł. Czy to się może udać?

 0