Nie udawajmy, że pierwotny Doom był specjalnie kreatywny w kwestii oprawy muzycznej. Wiele z kompozycji z klasyku sprzed 22 lat było niemal plagiatami utworów rockowych czy heavymetalowych, jak np. "Master of Puppets" Metalliki (pamiętny główny temat muzyczny jedynki") czy choćby "Them Bones" Alice in Chains. Jednak począwszy od pierwszego Quake'a, do którego oprawę muzyczną skomponował Trent Reznor z Nine Inch Nails, id naprawdę zaczęło przykładać wagę do soundtracków. Nawet gorzej (aczkolwiek nadal nieźle) oceniany RAGE miał fenomenalny OST.
Z racji odtwórczego charakteru ścieżek dźwiękowych klasycznych Doomów trudno jest tak naprawdę jednoznacznie orzec, co tak naprawdę w tym temacie byłoby kwintesencją DOOMa. Kompozytor Mick Gordon (znany choćby z najnowszej odsłony Killer Instinct i niedawnych Wolfensteinów, za które zdobył duże uznanie) jednak wstrzelił się w fenomenalny sposób w ducha lat 90. i wysokooktanowej akcji, kreując mieszankę potężnego heavy metalu (z wyjątkowo nisko strojonymi gitarami) i industrialnego rocka, często mrugającą w stronę wspomnianego wyżej NIN. Pulsujące rytmy i elektroniczne bity wraz z potężnymi, monolitycznymi gitarami napędzają bardzo szybką akcję, a wręcz można odnieść wrażenie, że to one budują "choreografię". Akcja nie istniałaby bez muzyki i vice versa. Jej bezpretensjonalny charakter stanowi doskonałe uzupełnienie szybkiej, zręcznościowej rozgrywki. Nie tylko sama muzyka zasługuje tutaj na uznanie, ale również bardzo płynny sposób, w jaki dynamicznie zapętla się i intensyfikuje się wraz z akcją na ekranie. W momentach muzycznego zenitu, aż samemu chce się wyręczyć Doomguya i własnoręcznie wyrywać demonom serca.
OST może nie przypadnie każdemu do gustu, albo niekoniecznie odczujecie potrzebę słuchania go osobno. Jednakże moim zdaniem w kontekście gry wpisuje się w konwencje i ducha DOOMa idealnie. To właśnie współzależność muzyki w kontekście gameplayu winduje ją w górę do miana czegoś wyjątkowego.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Doom (2016) - Recenzja gry