Genesis Radon 600 - recenzja słuchawek

Genesis Radon 600 - recenzja słuchawek

Design i wykonanie

Po wyciagnięciu Radonów 600 z opakowania naszym oczom ukazują się sporych rozmiarów słuchawki, które pochwalić mogą się całkiem oryginalnym designem. Całość utrzymano w neutralnej czarnej kolorystyce, która przełamywana jest przez szare elementy oraz czerwone akcenty (przewód, mikrofon czy podświetlenie) - obyło się więc bez zaskoczenia, ponieważ czerń i czerwień od początku kojarzone są z marką Genesis. Uwagę dość szybko przykuwają zaś nietypowa konstrukcja pałąka oraz naprawdę duże muszle. Trzeba jednak pamiętać, że wciąż mamy do czynienia z budżetowym produktem, dlatego zdecydowana większość elementów wykonana została z plastiku i przy tej kwocie, czyli ok. 150 PLN, jest to jak najbardziej akceptowalne.

Zacznijmy od wspominanego przed chwilą pałąka, ponieważ zamiast standardowej skokowej regulacji przy każdej słuchawce osobno, Genesis zdecydował się na rozwiązanie znane choćby ze Steelseries Siberia V3. Oznacza to, że otrzymujemy system składający się zasadniczo z dwóch elementów, czyli metalowych szyn umieszczonych w gumowych osłonkach oraz samoregulującej się opaski ze sztucznej skóry. Jest to naprawdę wygodny patent, ale warto zaznaczyć, że w tym przypadku nie najlepiej wypadła jego realizacja - na obronę polskiego producenta dodać mogę, że w przywoływanym wyżej dużo droższym modelu duńskiego producenta problem był bardzo podobny (więc może sam system nie jest jednak tak dobry?).

Chodzi o to, że gumowa linka stanowiąca mechanizm ściągający nieustannie pręży, przyciągając do siebie nauszniki, które nie mogły swobodnie oprzeć się na mojej głowie i w dolnej części muszle nie przylegały jak należy. Tym samym słuchawki leżą bardzo luźno i poruszają się przy każdym gwałtowniejszym ruchu, a do tego pogarsza się izolacja (nie dosyć, że dociera do nas więcej hałasu z zewnątrz, to jeszcze słuchawki są słyszalne dla innych). Poza tym, wykończenie "skórzanej" opaski także nie prezentuje się najlepiej, a okrągłe spinki po jej zewnętrznych stronach tylko imitują metal, ale pochwalić można za to wytłoczone w niej logo producenta.

Same muszle robią wrażenie przede wszystkim swoim dużym rozmiarem w najbardziej uniwersalnym, okrągłym kształcie. Obudowy wykonano oczywiście z plastiku, ale żeby nie było zbyt nudno, producent zastosował w środkowej części prążkowany wzór w szarym kolorze, a wewnątrz umieścił podświetlane logo ukryte za siatką. I muszę przyznać, że zastosowane w tym przypadku wzornictwo prezentuje się przynajmniej o klasę lepiej niż w dotychczasowych słuchawkach tej firmy. Poza tym, znajdziemy tu wygodne pady wykonane z miękkiej gąbki pokrytej ekoskórą - zdaje się być solidnej jakości, chociaż pomimo słabego docisku i tak wzmagała potliwość uszu. Te wygodnie opierają się na naszej głowie, co wynika z faktu, że średnica ich otworów to blisko 55 mm i choć nie są zbyt głębokie, to jednak lekko uciskający pałąk sprawia, że nasze uszy nie męczą się opierając się na cienkiej materiałowej siatce, nawet w trakcie dłuższych sesji.

Lewa słuchawka zawiera także kilka dodatkowych elementów. Po pierwsze, to na niej umieszczono pokrętło do regulacji głośności i choć ten swoisty potencjometr nie jest najwyższej jakości i nie chodzi zbyt płynnie, to jednak wywiązuje się ze swojej roli. Znajdziemy tu też mikrofon umieszczony na elastycznym pałąku w czerwonym kolorze i przezroczystej osłonce. Szkoda, że nie możemy w razie potrzeby odpiąć tego elementu lub w inny sposób go schować, ale mam większe zastrzeżenia. Nie możemy go bowiem wyciszyć z poziomu słuchawek (np. stawiając na sztorc jak u niektórych producentów lub pilotem jak u innych), a do tego jego końcówka otrzymała mocne czerwone podświetlenie, na które także jesteśmy skazani, co w nocy potrafi irytować. Rozumiem sam zamysł tego rozwiązania, które ułatwić ma nam lokalizację mikrofonu, ale nie wszyscy lubią, jak coś tak mocno bije po oczach i przydałaby się opcja wyłączenia iluminacji.

To jeszcze nie wszystko odnośnie lewej muszli, ponieważ u jej dołu wyprowadzono długi, 2-metrowy kabel. Producent najwyraźniej chciał, by ten element był bardzo solidny, ale nieco przesadził, dlatego zarówno połączenie ze słuchawką, jak i wtyk USB, są bardzo masywne, podobnie zresztą jak dławik ferrytowy, a dodatkowo otrzymujemy naprawdę gruby materiałowy oplot w czerwono-czarnym kolorze. Co w tym złego? O ile elastyczność kabla nie wypada jeszcze najgorzej, to ten jest naprawdę ciężki, co w połączeniu ze słabym dociskiem do głowy nie pomaga ergonomii tego produktu, a do tego występuje tu bardzo wyraźny efekt mikrofonowy (przenoszenie przez słuchawki szumu i innych odgłosów wynikających z ruchu oraz pocierania kabla o inne przedmioty, najczęściej ubrania). Przewód ma również tendencję do skręcania się podczas użytkowania, ale z drugiej strony się nie plącze.

Mówiąc krótko, pomimo pewnych mankamentów Radony 600 wypadają naprawdę dobrze pod względem wykonania. Zastosowany plastik zdaje się być solidnej jakości, podobnie jak ekoskóra czy inne elementy. Słuchawki nie męczą i nie uwierają zarówno po bokach, jak i na czubku głowy, nawet w trakcie wielogodzinnego użytkowania, ale komfort byłby lepszy, gdybyśmy nie musieli co chwilę się obawiać, że spadną nam z głowy przy dynamiczniejszych ruchach. Szkoda również, że producent nie pokusił się o wyłącznik mikrofonu, ponieważ w obecnej formie dezaktywować można go jedynie z poziomu systemu, co nie należy do najwygodniejszych rozwiązań.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Genesis Radon 600 - recenzja słuchawek

 0