Słuchawki znajdziemy w typowym dla serii, krzykliwym opakowaniu utrzymanym w czarno-czerwonej kolorystyce. Frontowa grafika nie błyszczy jak w przypadku droższych marek, ale moim zdaniem na takich elementach akurat powinno się oszczędzać. Po bokach mamy dokładnie to samo, czyli charakterystykę wypunktowaną drobną czcionką i właściwie to samo jest z tyłu, wraz z dodatkowym zdjęciem i obrazkiem ilustrującym jak rozwidla się wtyczka audio. Frontowa rozkładówka otwiera się jak okładka książki i dzięki temu możemy spojrzeć na słuchawki bez konieczności ich wypakowania. W środku znajdziemy manual przestrzegający przed kierowaniem pojazdem w tych słuchawkach oraz coś, co mnie pozytywnie zaskoczyło, czyli dodatkowe wymienne muszle materiałowe. Zaraz opiszemy je dokładniej.
Sama konstrukcja jako całość jest gigantyczna. Potężne są zarówno muszle, jak i konstrukcja spinająca je w całość. Pewnie dlatego sprzęt waży więcej niż wyposażone w silniczki do emulowania wibracji słuchawki Genesis Neon 360. Obudowa jest bardzo rozbudowana i składa się z wielu elementów modulujących jej kształt. Dominującym kolorem jest czerń, miejscami przechodząca w ciemniejsze odcienie szarości. Regulując muszle natrafimy na aluminiowe wstawki wzmacniające konstrukcję, a reszta to różnej jakości plastiki. Najbardziej wątpliwie wyglądają błyszczące elementy zdobiące boki - na jednym dość szybko znalazłem otarcie, chociaż starałem się, by nie zostawić żadnej rysy. Pozostałe matowe elementy dominują i na szczęście nie można o nich powiedzieć złego słowa. Finalnie słuchawki przyciągają wzrok i robią dobre wrażenie, ale przyglądając się dokładniej, np. nadmiarowej (1 cm) powierzchni otaczającej materiał muszli, dochodzimy do wniosku, że granice dobrego smaku zostały nieco nadszarpnięte.
Dokładniejsze omawianie poszczególnych elementów zaczniemy od pałąka, który, jak wspominałem, wzmacnia metalowy materiał. Na górze znajdziemy ogromną obudowę z wieloma wypustkami, wycięciami itd. Spód wyścielono miłym w dotyku materiałem i tutaj także producent nie oszczędzał. Jest go tyle, że całość dobrze amortyzuje nacisk, który niezbyt równomiernie opiera się na głowie - czujemy go raczej punktowo, choć nie jest tak źle, byśmy odczuwali duży dyskomfort. Pałąk da się rozsunąć na około dwa centymetry dla każdej muszli. Samo rozsuwanie jest możliwe stopniowo, co kilka milimetrów, ale nie jest to takie proste. Trzeba zdjąć słuchawki i robić to z wyczuciem. Słuchawki rozsunięte w pełnym zakresie mają sporo luzu i pewne problemy ze stabilnością, ale większość użytkowników obejdzie się bez takiej skrajnej regulacji.
Obudowa muszli oraz zintegrowana z nimi otoczka na pałąku cechują się przepychem i rozmiarami rodem z Pałacu Parlamentu w Bukareszcie. Słuchawki są oznaczone literami (L,R) z obu stron, noszą też logo producenta i niewielkie, około centymetrowe, białe podświetlane logo Volcano. Myślę, że iluminację można było wykorzystać lepiej i intensywniej, skoro wszystko inne odznacza się przepychem. Sama średnica muszli, biorąc pod uwagę najbardziej wysunięte punkty, równa się z 12 -centymetrowymi wentylatorami wtłaczającymi powietrze do obudowy mojego komputera. Na lewej słuchawce znajdziemy także rozbudowany pałąk mikrofonu o długości około 15 cm i końcówka tego elementu też zyskała białe podświetlanie. Mikrofon da się obracać i w trakcie mamy wrażenie, że w środku siedzi dobry mechanizm, dzięki któremu nic się nie oderwie. Z lewej strony wychodzi przewód w czarno-białym elastycznym oplocie. Ogromny pilot umieszczono na wysokości 50 cm od słuchawki. Znajdziemy na nim wyłącznik mikrofonu i pokrętło regulacji głośności. Końcówka rozchodzi się na część z USB i minijack, która jest dodatkowo rozgałęziona na wejście mikrofonu i wyjście audio. Rozróżniamy je za pomocą kolorów: zielonego i różowego.
Wracamy po kablu do góry, aż do padów. Są one na tyle duże, by objąć uszy. Domyślnie zamontowane nauszniki wykonano z grubej gąbki pokrytej ekoskórą. Obszycie wygląda solidnie, tak samo jak czarno-biała materiałowa siateczka wewnątrz. Niestety, choć gąbka jest miękka i elastyczna, wywoływała u mnie duży dyskomfort, który po dwóch godzinach rozgrywki zmuszał mnie do zdjęcia słuchawek i to na cały dzień. Dałem zarówno swojej głowie, jak i gąbkom, kilkanaście dni na współpracę, ale ta nie układała się najlepiej. Magicznej bariery dwóch godzin nie udało się przekroczyć, choć cała konstrukcja z czasem wyraźnie się poluzowała. Do tego robiło się gorąco i w przerwach pomiędzy rundami chętnie ściągałem słuchawki. Z pomocą przyszły wymienne muszle znalezione w opakowaniu. Zostały obszyte materiałem, dzięki czemu słuchawki zacząłem odczuwać jako “lżejsze”, przewiewniejsze i bardziej przystępne. Zmieniła się także trochę jakość dźwięku i ogólne wrażenia. Z czasem spadł też nacisk, jaki konstrukcja wywierała na boki głowy. Chwała Modecomowi za dodanie wymiennych padów, które w mojej ocenie uratowały zasadność zakupu takiej konstrukcji. Wymiana wymaga jedynie ściśnięcia padów, aż wyskoczą z zaczepów i wpasowania nowych.
Podsumowując ten fragment, słuchawki Modecom Volcano MC-859 BOW Gaming Headset robią wrażenie swoim wyglądem i rozmiarem. Przykuwają wzrok, ale gdy już ochłoniemy, zaczynamy dostrzegać szczegóły i chęć zminiaturyzowania wielu elementów. Mogłoby to wpłynąć korzystnie zarówno na wagę, a co za tym idzie także na ergonomię, jak i na koszty produkcji, czyli w efekcie na cenę. Same plastiki są po prostu przyzwoite jak na produkt za niecałe 120 złotych, trudno wymagać czegoś lepszego. Nic nie trzeszczy, a konstrukcja jest stabilna, dopóki nie rozsuniemy pałąka w pełnym zakresie - swoją drogą, sama regulacja mogłaby być płynniejsza i łatwiejsza do wykonania. Najbardziej spodobała mi się możliwość wymiany nauszników, bo materiałowe są znacznie bardziej komfortowe niż ich ekoskórzane odpowiedniki. Czas porozmawiać o jakości dźwięku.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Modecom Volcano MC-859 BOW - słuchawki gamingowe w przyzwoitej cenie