Rewelacyjny singleplayer
Swoją przygodę z Call of Duty: Black Ops Cold War zacząłem od trybu dla pojedynczego gracza i już na samym początku przeżyłem kilka pozytywnych zaskoczeń. Raven Software, które odpowiadało za grę w wersji dla pojedynczego gracza, postarało się o kilka nowości, które wprowadziły sporo świeżości do serii. Przede wszystkim fabuła w Cold War nie jest liniowa, jak to miało miejsce w poprzednich odsłonach. Tutaj w trakcie historii podejmujemy kilka ważnych decyzji, które później rzutują na zakończenie gry. Zwieńczeń jest kilka, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby kampanię przejść kilka razy, poznając każde z nich. Po drugie, mamy wpływ na postać, którą przyjdzie nam kierować przez większość czasu w trakcie kampanii. Obok znanych już Hudsona, Woodsa i Masona pojawiamy się my, znani jako Bell. Co prawda nie wybieramy wyglądu bohatera, ale decydujemy o jego pochodzeniu czy też charakterze, który ma bezpośredni wpływ na umiejętności (np. mniejszy odrzut broni, więcej punktów zdrowia itp.). To ciekawe urozmaicenie.
W Call of Duty: Black Ops Cold War decydujemy o pochodzeniu czy też charakterze naszego bohatera.
Sama fabuła nie jest może rewolucyjna, ale z całą pewnością ciekawa. Jako wspominany Bell dołączamy do grupy agentów MI6 oraz CIA, których zadaniem jest znalezienie tajemniczego agenta KGB o pseudonimie Perseusz. Początkowo wiemy jedynie, że coś kombinuje i musimy poznać jego plany. Z czasem dowiadujemy się, co chce zrobić Perseusz i naszym zadaniem jest powstrzymanie go. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale akcja dzieje się w czasach zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi i blokiem wschodnim, czyli ZSRR i jego państwami satelickimi. Ten okres w nasze historii charakteryzował się między innymi ciągłym zbrojeniem się stron konfliktu, więc nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że historia kręci się wokół potężnej broni, której chce użyć Perseusz. To raczej standardowa historia z jednym potężnym zwrotem akcji. Solidna robota osób odpowiedzialnych za scenariusz.
Kampania fabularna spodobała mi się jeszcze z kilku innych powodów. Na plus należy zaliczyć możliwość wykonywania misji pobocznych. Jednak zanim się za nie weźmiemy, musimy w głównych zadaniach znaleźć wystarczające dowody. Tylko dzięki nim jesteśmy w stanie określić np. tożsamość ukrytych agentów. To miłe urozmaicenie. Poza tym cała historia nie skupia się na podejściu w stylu Rambo (chociaż tego też nie brakuje) i rozwalaniu wszystkiego, co tylko wejdzie nam w drogę. Świetnie została zrealizowana między innymi misja, w której – jako podwójny agent – musimy zdobyć kartę dostępu w głównej siedzibie KGB. Możemy to zrobić na kilka sposobów, np. trując generała, który jest w jej posiadaniu, zrzucając na niego podejrzenia lub po prostu przeprogramować ją w odpowiednim komputerze, do którego dostęp nie jest tak łatwy.
Oczywiście nie brakuje też charakterystycznych dla serii momentów strzelania z samochodu czy nawet latania helikopterem w czasach wojny w Wietnamie. W ogólnym rozrachunku kampania to jeden z najmocniejszych punktów Call of Duty: Black Ops Cold War. Jednak nie zrozumcie mnie źle, to nadal singleplayer w CoD, więc nie spodziewajcie się historii na kilkanaście godzin. Pojedyncze przejście zajmuje około 5-6 godzin w zależności od poziomu trudności i Waszej biegłości w posługiwaniu się bronią. Ale to bardzo dobrze spędzone godzinny, które – dzięki nieliniowej fabule – można kilkukrotnie powtarzać. Raven Software wykonało kawał solidnej roboty.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Call of Duty: Black Ops Cold War – czegoś zabrakło