Jednak ilość to nie zawsze jakość, prawda?
Najbardziej dociekliwi zauważą, że choć niniejsza recenzja staje się powoli bardzo opasła, to do tej pory ani razu nie padło żadne zdanie o oprawie audiowizualnej. Intencjonalnie. Graficznie produkcja Ivory Tower prezentuje się najwyżej przeciętnie, stąd nie jest to tytuł dla tych, którzy mają technicznego hopla. Można to oczywiście podciągnąć pod nawiązanie do typowych pozycji esportowych, które wizualnego orgazmu nikomu nigdy nie zapewniły, a i tak są na bieżąco ogrywane przez miliony osób. Prawda jest jednak taka, że twórcy, zamiast na jakości, skupili się głównie na ilości. Wykorzystano przy tym lekko podrasowany silnik z pierwszej części, uzupełniwszy go ledwie o bardziej rozbudowany potok postprodukcji, czym maskowano faktyczną jakość grafiki na pierwszych trailerach. Owszem, ogromne przestrzenie Stanów Zjednoczonych robią wrażenie, ale kiedy tylko zaczniemy oglądać poszczególne elementy otoczenia z bliska, cały czar pryska w mgnieniu oka. Postacie występujące w przerywnikach są kanciaste i poruszają się z gracją polskich obrońców na wciąż trwających Mistrzostwach Świata w piłce nożnej, większość budynków wygląda jak wyciągnięta z ery PlayStation 3, a przyroda zdaje się w ogóle nie podlegać żadnym zjawiskom fizycznym. Uwzględniając minimalny ruch uliczny, świat The Crew 2, choć monumentalny w swych rozmiarach, jest światem martwym.
Jedynie modele pojazdów trzymają poziom, aczkolwiek najwyższa liga to nie jest. Trzymając się futbolowej nomenklatury, twórcy zagrali baraż o awans z II do I ligi, w którym finalnie niezbędna okazuje się dogrywka. Niektóre samochody wyglądają trochę tak, jakby odwzorowywano ich niedoskonałe resoraki, nie prawdziwe egzemplarze. Krzywizny nadwozia bywają dziwacznie upłynnione, co daje efekt na wzór wtryskarki z kiepską formą. Czasem brakuje też wybranych szczegółów, choćby wlewu paliwa. Podczas zabawy nie stanowi to wielkiej niedogodności, w końcu The Crew 2 nie ma jakichkolwiek ambicji symulacyjnych, ale zagorzali wielbiciele motoryzacji tudzież graficzni puryści zachwyceni nie będą. Inna sprawa, że "plastikowe" samochody w żadnym stopniu nie kłócą się z radosnym charakterem całej produkcji. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że doskonale się w taki zwariowany świat wpisują. Na rasowanych zrzutach ekranu, wykonywanych wbudowanym trybem zdjęć, tym bardziej nie wyglądają one źle. Zabawne jest tylko to, że niedoścignionym liderem w kategorii jakości modelu samochodów stale pozostaje DriveClub, wydany jeszcze w 2014 roku na pierwszą iterację konsoli PlayStation 4. Wprawdzie DC to wyścigi torowe, odbywające się na całkowicie zamkniętych trasach, ale fakt jest faktem.
Ale mnie osobiście w oprawie graficznej recenzowanej produkcji najbardziej nie kiepskie tekstury czy momentami niedopracowane pojazdy, ale fatalny model zniszczeń, a właściwie jego brak. W którymś z poprzednich akapitów zdążyłem wspomnieć, że samochody ulegają jedynie zarysowaniom i lekkim wgnieceniom. Z otoczeniem nie jest inaczej. Mknąć przez USA, sporadycznie powalimy jakiś znak drogowy, barierkę czy przystanek autobusowy, jednak w skali tak wielkiego świata jest to bardzo niewiele. Jeśli szaleć, to na całego, a The Crew 2 możliwości rozwałki nie daje praktycznie w ogóle. Na dodatek system kolizji charakteryzuje ogromna niekonsekwencja. Gdy tylko wjedziemy w tył pojazdu biorącego udział w ruchu ulicznym, ten zostanie z łatwością przesunięty, ale uderzenie z taką samą prędkością w latarnię może poskutkować odbiciem się od niej, albo błyskawicznym zatrzymaniem kierowanego wehikułu. Tym samym świat, który już na pierwszy rzut oka wydaje się martwy, ostatecznie okazuje się totalnym trupem. Patrząc na otoczenie, dobre wrażenie robi tylko system pogodowy i zmienność pór dnia. Są to wyłączne zjawiska, dzięki którym daje się poczuć, że Stany Zjednoczone w wizji Ivory Tower w jakimś stopniu żyją. Wtedy też, nawiasem mówiąc, chociażby po zmoczeniu nawierzchni, udaje się wreszcie w pełni docenić zaimplementowane efekty postprodukcji, na czele z odbiciami świateł.
A co z oprawą dźwiękową? Odgłosy silników brzmią przekonująco, nawet bardzo. Jeśli pod maską znajduje się V8, to daje się to odczuć w uszach, co z całą pewnością zwiększa frajdę płynącą z gry. Podobnie jest ze wszystkimi pozostałymi dźwiękami, począwszy od pisku opon na asfalcie, poprzez brzdęk łodzi motorowej uderzającej o taflę wody, a skończywszy na wietrze owiewającym lecący samolot. Nie przekonał mnie natomiast soundtrack, choć, przyznam, jest to opinia bardzo subiektywna. Panowie z Ivory Tower, w charakterystyczny dla siebie sposób, postawili na liczbę i różnorodność kawałków. Samo w sobie nie jest to wadą, jednak brakuje wykonawców znanych i hitów, mogących podgrzać atmosferę. W grze znalazło się sporo utworów rockowych, elektroniki, country, a nawet rap. Nie trafiłem jednak na cokolwiek, o czym mógłbym powiedzieć: znam, pomijając klasyków jak Mozart i Czajkowski. Tylko czy naprawdę ktoś ma słuchać Jeziora łabędziego, mknąc 240 km/godz. przez ulice Waszyngtonu? Niektórych wykonawców próbowałem wyszukiwać na YouTube. Większość z nich to głębokie podziemie muzyczne z wyświetleniami liczonymi najwyżej w tysiącach. Są od tej reguły pewne wyjątki, jednak, nie da się ukryć, w The Crew 2 nawet w kwestii oprawy audio ilość bierze górę nad jakością, jakby autorzy wrzucili do gry wszystko, co im nadesłano w ramach jakiejś akcji promocyjnej młodych artystów.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja gry The Crew 2 – Wyścigi radosne, choć dalekie od perfekcji