Miecz nieśmiertelnego - Rozgrywka
W swych trzewiach No More Heroes 3 to chodzona bijatyka, w której do walki z kosmicznymi oprychami używamy miecza świetlnego. Naszą główną taktyką jest mieszanie szybkich i wolnych ataków z unikami, dzięki którym możemy na chwilkę zwolnić czas. Do garnituru zagrań dochodzą też ataki specjalne i możliwość przyzwania swego egzo-szkieleto-power-rangers stroju. Możemy też korzystać z przedmiotów, wykonywać rzuty zapaśnicze i dzięki wychylaniu gałek w odpowiednią stronę, wykańczać przeciwników morderczymi ciosami. Ogólnie znalazło się tu wszystko, co potrzeba do dobrej bitki i faktycznie taką otrzymujemy. Przeciwnicy są tak dobierani, by przeplatać ataki na odległość z agresją i umiejętnościami defensywnymi, więc większość potyczek stanowi przyjemne wyzwanie. Fajerwerki zaczynają się przy bossach, którzy są totalnie odjechani już od momentu gdy ujrzymy ich po raz pierwszy. Gra najpierw prezentuje nam ich w scence rodzajowej z FU, potem gdy już zarobimy na to, by zgłosić się do walki o nowe miejsce w rankingu zabójców (wykonując mniejsze zadania), wkraczamy w ich kosmiczną arenę, na której może wydarzyć się dosłownie wszystko. Będziemy walczyć z wojownikami ninja podróżującymi w czasie, nawiedzonymi nastolatkami ze szczękami na rękach, z gwiazdą muzyki pop… a to tylko mały wycinek, czegoś, co stanowi festiwal niespodzianek, których zdradzenie należy uznać za zwykły, podły spoiler. Mamy pod tym względem do czynienia z groteskowo-brutalną i komediową odpowiedzią na Metal Gear Solid. W cyklu Kojimy też wszystko kręciło się dookoła bossów i tu otrzymujemy coś bardzo zbliżonego.
Będziemy kosić trawę, sadzić drzewa, wyławiać śmieci z miejskich akwenów uciekając przed aligatorami, ścigać się na autostradach, strzelać do gigantycznych potworów wyłaniających się z wody oraz oczywiście walczyć, także w kosmosie, zasiadając za sterami wielkiego mecha.
Sama droga do tych epickich (podkreślmy to powtórzeniem i wielką literą: Epickich) pojedynków to jednak trochę inna sprawa. No More Heroes 3 jest grą z otwartym światem, który jest niemal kompletnie pusty, niereagujący na nasze poczynania. Pod tym względem przypominają się czasy początku lat 2000. oraz produkcji w stylu Mafii, w których miasto było tylko dekoracją w drodze po kolejną misję. To punkt, w którym najwyraźniej wychodzą na jaw braki budżetowe. Wszelkie czynności na mieście, nawet walki, wymagają przeniesienia się na inną scenę poprzedzonego krótkim ekranem ładowania. Na szczęście same zaproponowane aktywności są zwyczajnie zabawne i świetnie podkręcają klimat. Będziemy tu kosić trawę, sadzić drzewa, wyławiać śmieci z miejskich akwenów uciekając przed aligatorami (którym w razie potrzeby zawsze możemy założyć suplesa), ścigać się na autostradach, strzelać do gigantycznych potworów wyłaniających się z wody, oraz oczywiście walczyć, także w kosmosie, zasiadając za sterami wielkiego mecha. Wszystko po to, by zarabiać walutę potrzebną do ulepszeń i do tego, by kontynuować udział w turnieju o bycie największym zabójcą w galaktyce. Przy okazji odnajdziemy też trochę znajdziek, odblokujemy nowe tiszerty dla Travisa, pojeździmy po ulicach fantastycznym motorem będącym hołdem dla pojazdu Kanedy z Akiry i będziemy chłonąć atmosferę. Bo mimo chronicznie biednego toczenia w porównaniu z np. RDR2, zostało ono zaprojektowane ze smakiem i przedstawione w specyficzny sposób, przypominający przepalone zdjęcia i kartki starego komiksu. Ma to swój urok, a już na pewno nie jest czymś, co kładłoby cień na całą zabawę w tej szalonej przygodzie o pyskowaniu Obcym i cięciu ich na kawałki.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja No More Heroes 3 - Najpewniejsza siebie gra roku