No More Heroes 3 - recenzja
Nie warto zaklinać rzeczywistości - większość graczy nie miała okazji spróbować do tej pory żadnego No More Heroes, wielu zresztą ledwo kojarzy tę serię. Za jej sterami stoi Goichi Suda, szalony reżyser i producent, podpisujący się jako Suda51, który kocha przepuszczać amerykańską popkulturę przez japoński pryzmat. Jego gry gromadzą niezbyt dużą, ale stale poszerzająca się i bardzo wierną grupę odbiorców. Czy to psychodeliczne Killer 7, wybitnie przegapione Shadows of the Damned, czy jeszcze bardziej przegapione Killer is Dead - te tytuły mają po prostu styl i ogromny dystans do tego co się w nich wyprawia. Suda w pewien sposób opanował do mistrzostwa ogarnianie niewielkiego budżetu tak, by stworzyć dzięki niemu tak bardzo cool grę jak to tylko możliwe. Przy No More Heroes 3 wspiął na wyżyny w swym rzemiośle. Studio Grasshopper Manufacture nie tylko dostarczyło do sklepów projekt niesamowicie barwny, ale i zdolny do podbicia gustów zupełnie nowych graczy. Jest to nisza, wiem, ale taka, która tylko czeka na każdego fana gagów, akcji, jeżdżenia na bajecznym motorze, walki mieczem świetlnym i rzutów rodem z wrestlingu.
Tarantinowski styl pozwala każdemu odnaleźć się z łatwością w tym tytule, wypełnionym elementami pastiszu na gatunek gier open-worldowych
Recenzja Biomutant - Futerko i Karabin
Wiele gier wiesza się na wizerunku "zobacz, jaka jestem szalona" i zwykle się to nie udaje (vide ostatnie Watch Dogs). Nie wystarczy wrzucić każdego luzackiego pomysłu przed twarze odbiorców, by ci nagle znaleźli się na pędzącej karuzeli śmiechu. NMH3 dawkuje swe szaleństwo w odpowiednich proporcjach. Gracz cały czas trzymany jest w zawieszeniu między całkiem realistyczną prezentacją (choć z filtrem przypominającym strony starego komiksu), a fabułą, która z pełną powagą opowiada nam o kosmicznym księciu, który 20 lat temu został uratowany na Ziemii przez pewnego chłopca, uciekł z niej, a teraz wraca do swego wybawcy, by odnowić starą przyjaźń. Kosmita o imieniu FU postanawia też przy okazji podbić naszą planetę. Zabiera ze sobą dziewięciu największych kosmicznych zbirów i ustanawia konkurs dla wszystkich zabójców świata - kto wespnie się po drabince rankingowej na sam szczyt, będzie mógł stoczyć walkę z samym księciem.
Nasz bohaterski, choć nieco przygłupi Travis Touchdown (czy można nie być chojrakiem z takim imieniem i nazwiskiem?) w poprzednich dwóch częściach już podbijał podobne listy, więc i tym razem rusza w świat, by eliminować demonicznych złoczyńców w drodze do superzłego samca alfa. Prosta, przejrzysta struktura wzbogacona jest toną przerywników i aktywności. Tarantinowski styl pozwala każdemu odnaleźć się z łatwością w tym tytule, wypełnionym elementami pastiszu na gatunek gier open world. Grając w No More Heroes 3 nie tylko dostaniecie dobrą grę, ale też taką która wskaże, czemu te wszystkie wielkie nadęte hity zjadły swój ogon dawno temu. I paradoksalnie taki komentarz dostarcza produkcja, która trzeci raz z rzędu korzysta z tej samej struktury.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja No More Heroes 3 - Najpewniejsza siebie gra roku