Recenzja Red Dead Redemption 2 – największego dzieła Rockstar

Recenzja Red Dead Redemption 2 – największego dzieła Rockstar

W samo południe - Grafika

Prezentacja wyrasta tu na kwestię podstawową. Nie moglibyśmy tak mocno przeżywać Red Dead Redemption 2, gdyby nie to, jak bardzo chowa przed nami wszystkie swoje zalety, przykrywając je onieśmielająco piękną grafiką. W przeciwieństwie do masy dzisiejszych gier, RDR2 do niczego nas bowiem nie zachęca, nie wyświetla nam strzałki w żadną stronę, nie przedstawia listy rzeczy do zrobienia, nie pozwala na zdobywanie nowych umiejętności ani poziomów... przez wiele godzin nie mamy nawet tradycyjnej szybkiej podróży. Jak zostawimy gdzieś swojego konia, z bronią w siodle, to po gwizdnięciu na niego nie zmaterializuje się nagle kilka metrów od nas (jak Płotka), tylko przywita nas komunikat, że koń jest za daleko, by usłyszeć nasze wołanie. Otrzymaliśmy najbardziej zaawansowaną technicznie grę w otwartym świecie, która odrzuca wszystkie założenia nowoczesnego projektowania gier, by gracz zawsze czuł się panem sytuacji. Rockstar zamiast wszystko pokazać, chowa przed nami swe skarby, pobudzając ciekawość i poczucie odkrywania wciąż dziewiczej Ameryki. Zlewa się to w niesamowicie sugestywny miks, który tworzy obraz nas – kowboja, który musi przeżyć w niesamowicie ciężkich czasach, polegając na swym rewolwerze, umiejętnościach przetrwania w dziczy i wyciągnięcia z niej dla siebie tyle, ile się da. Arthur z początku zresztą wydaje się kolejną postacią cichego, czasem dowcipnego, twardziela, którą musimy napełnić własnymi cechami. Wraz z rozwojem fabuły zmienia się jednak w jednego z najbardziej niesamowitych bohaterów, jakich widziały gry wideo. Każdemu grającemu polecam śledzić to, co siedzi mu w głowie i łączyć te puzzle poprzez czytanie jego dziennika. Dzięki niemu zauważymy, że ten bezwzględny brutal potrafi także świetnie szkicować i ma oko do wyłapywania detali z otoczenia. Wspomniany notatnik to jedna z tysięcy drobnych, kompletnie opcjonalnych rzeczy, w których możemy się zagłębić w RDR2.

Otrzymaliśmy najbardziej zaawansowaną technicznie grę w otwartym świecie, która odrzuca wszystkie założenia nowoczesnego projektowania gier, by gracz zawsze czuł się panem sytuacji.

Recenzja Red Dead Redemption 2

Wielkość wszystkich systemów oparta została nie tylko na tym, że to my musimy podporządkować się światu gry, a nie odwrotnie, ale i na wybitnym zaprojektowaniu każdej lokacji. Kiedy już przywykniecie do tego, jak przepięknie wygląda każda łąka, każde drzewo i zwierzę, które czmycha na horyzoncie (łapanie dzikich koni na lasso zabrało mi kilka godzin i żadnej z nich nie żałuję), to zaczniecie doceniać kolejne detale. Wejście do sklepu w Red Dead Redemption 2 to dosłownie wejście do sklepu, możemy podejść do każdej półki i wybrać z niej konkretne produkty, a oczywiście w każdym mieście wygląda to nieco inaczej. Przy ladzie sprzedawcy mamy dostęp do katalogu, który nie wyświetla się jak zwykłe menu z przedmiotami, ale jak prawdziwa dziewiętnastowieczna broszura. Wracając na ulice wpadniemy na rzeźnika, któremu możemy sprzedać swoje łowy, oczywiście o ile nie zdążyły się zepsuć. Po przejechaniu przez zabłocone drogi wypadałoby wyszczotkować konia, a potem dać mu oczywiście marchewkę, na przykład tę, którą zerwaliśmy i dokładnie obejrzeliśmy kilka minut temu przy lesie. Hotel służy zawsze możliwością kąpieli, każdy napotkany wędrowiec ma inną twarz, głos i jest inaczej ubrany, a zbliżając się do nowej nieruchomości musimy spodziewać się wszystkiego, łącznie z tym, że jej właściciel wygoni nas z niej ze strzelbą w ręku. Sza-leń-stwo.

Recenzja Red Dead Redemption 2

Całość tej akcji, będącej najlepszym westernem i największym, najpiękniejszym przedstawieniem cyfrowej przyrody w historii, hula na konsolach, które ukazały się pod koniec 2013 roku. Wręcz wypada zobaczyć Red Dead Redemption 2 tylko po to, by zbadać swoje ślady na śniegu, cudowne prerie i lasy, zawstydzające nawet te słynne uginające się na wietrze zagajniki z Wiedźmina 3. Niczego podobnego nie znajdziecie u konkurencji. Tu każda nierówność i każdy rodzaj powierzchni wpływają na to, jak się poruszamy, a nasza postać ma wpływ na dosłownie każdą miniętą przez siebie gałązkę. To, że jeszcze na tej generacji pojawi się gra z otwartym światem piękniejsza od Uncharted 4, wydawało się nieosiągalne. Aż do teraz. Jakby tego wszystkiego było mało, robi się jeszcze piękniej, gdy zapada noc. Można się wtedy poruszać po świecie, za odnośnik biorąc nawet układ gwiazd. Naprawdę, słowa plączą się na klawiaturze, gdy chce się przedstawić ogrom bogactwa jaki przypada na każdy cyfrowy metr kwadratowy RDR2. Pewnie pamiętacie jak Shrek tłumaczył Osłowi, że ma warstwy jak cebula – ta gra jest niczym cała ciężarówka tego warzywa. A smaczki takie jak maksymalnie uproszczony HUD, sprowadzony do mapy w lewym dolnym rogu ekranu (którą też można wyłączyć i liczyć tylko na podpowiedzi NPC-ów), tylko podbijają wrażenie filmowości i epickości otaczającej nas natury, powoli pożeranej przez rodzącego się molocha, znanego nam obecnie jako Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Obserwuj nas w Google News

Tagi

GamingGry

Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Red Dead Redemption 2 – największego dzieła Rockstar

 0