Recenzja Tannenberg – krwawy front

Recenzja Tannenberg – krwawy front

Zrobiony na szaro - oprawa

Same plansze są zaprojektowane z dużym zmysłem estetycznym. Udało się odtworzyć nie tylko wschodnie fronty I Wojny Światowej, ale i zrobić duże, bardzo różnorodne mapy, na których mogłyby się wzorować tytuły z o wiele większym budżetem. Dzięki kolejnym zasiekom, drzewom, pagórkom, wrakom pojazdów i charakterystycznym budowlom nie ma mowy o nudzie. Kwestią sporną jest jednak to, jak odnieść się do samej jakości grafiki. Nie jest ona piękna, nie przykuwa wzroku, a paleta barw to w większości brązy i szarości... tylko trochę trudno wyobrazić sobie inne przedstawienie wojny, zwłaszcza w grze stawiającej na realizm. Mimo to nie będę udawał, że wykonanie żołnierzy nie przywołuje wspomnień z roku 2010, a efekty cząsteczkowe, dym czy ogień także odstają od tego, co obserwować możemy w dzisiejszych produkcjach. Dlatego grafikę określiłbym bardziej jako informacyjną, wystarczającą niż element, o którym faktycznie warto się rozpisywać.

Słabszą grafikę łatwo wybaczyć, ale sama obsługa gry powinna być szybka, płynna, bezproblemowa. Każdy moment korzystania z menusów kojarzy mi się jednak z zespołem stresu pourazowego.

Tannenberg

Inną kwestią jest dźwięk. Tutaj już Blackmill Games poszalało. Kiedy wskakuję do trybu Manuever i słyszę wybuchające dookoła granaty i śmigające nad głową pociski, to czuję, że faktycznie biorę udział w wielkiej, okrutnej bitwie. Pod względem klimatu i oddania bestialskości wojny Tannenberg radzi sobie świetnie i udowadnia, że nawet w sieciowych trybach da się uchwycić dramatyzm kojarzony raczej z kampaniami dla jednego gracza. Szkoda tylko, że zanim to przeżyjemy, musimy jeszcze stoczyć wojnę z menu gry, które jest kompletnie niedopracowane. Tu akurat autorzy powinni wziąć przykład z najbardziej kasowych tytułów i uprościć poruszanie się po kolejnych ekranach albo przynajmniej zadbać o taką prezentację, żeby nie mieć wrażenia obcowania z tanią strzelanką. Bo choć Tannenberg to gra tworzona przez niezależnych twórców, z o wiele mniejszym rozmachem i budżetem niż Call of Duty czy Battlefield, to jednak pewne standardy trzeba trzymać. Słabszą grafikę łatwo wybaczyć, ale sama obsługa gry powinna być szybka, płynna, bezproblemowa. Każdy moment korzystania z menusów kojarzy mi się jednak z zespołem stresu pourazowego.
 

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Tannenberg – krwawy front

 0