Spider-Man: Miasto, które nie śpi – recenzja trylogii dodatków

Spider-Man: Miasto, które nie śpi – recenzja trylogii dodatków

Spider-Man: Miasto, które nie śpi – recenzja trylogii dodatków

Spider-Man to fantastyczna produkcja, jedna z najlepszych gier całego 2018 roku. Jest to również tytuł stworzony z myślą o zabawie w pojedynkę, więc trochę trudniej go rozwijać niż sieciowe strzelaniny czy wyścigi. Mimo to Insomniac Games przygotowało trylogię dodatków, dla każdego, kto po ukończeniu podstawki nie ma dosyć bujania się na sieci. Do tej pory recenzowałem The Heist i Turf Wars, jednak bez przyznawania im oceny. Czekałem z tym do zakończenia cyklu DLC, czyli pojawienia się Silver Lining. Teraz, po ukończeniu ostatniego fragmentu przygody, czas na podsumowanie, wystawienie ostatecznego werdyktu i pożegnanie się ze Spider-Manem na kilka długich miesięcy. Bo to, że gra doczeka się kontynuacji jest bardziej niż pewne. Takiej dawki superbohaterskiego szaleństwa potrzebowaliśmy, przygotujcie się zatem na nową porcję żartów, walki, uników i pościgów.

Czas na podsumowanie, wystawienie ostatecznego werdyktu i pożegnanie się ze Spider-Manem na kilka długich miesięcy. Bo to, że gra doczeka się kontynuacji jest bardziej niż pewne

Spider-Man: Miasto, które nie śpi – recenzja trylogii dodatków

W labiryntach ludzkich spraw

Fabuła The City That Never Sleeps toczy się obok/po tej, którą widzimy w głównej grze i prezentuje mafijną walkę o władzę w mieście po zamknięciu przez nas Kingpina. Oczywiście takie procesy nigdy nie odbywają się pokojowo, więc z jednej intrygi wpadamy w kolejną. Jej zaczątek reprezentowany przez DLC o tytule The Heist jest zresztą najlepszy - poza tropieniem bandziorów trafiamy w nim na starą znajomą Spider-Mana, czyli Black Cat. Słynna złodziejka, której tropy spotykamy w podstawowej grze, po prostu błyszczy na ekranie, bawiąc się z Peterem w... kotka i myszkę, wprowadzając go w kolejne kłopoty i manipulując jego uczuciami. Mimo iż wydaje się totalnie niestabilna, to jej brak w dwóch kolejnych dodatkach jest mocno odczuwalny. Wokół takich postaci powinno się budować grę, nie wokół żartów Spidera, ani gonienia za potężnym Hammerheadem. Słowne docinki i ściganie złoczyńców wystarczająco wypełniły już podstawową wersję gry.

Właśnie – Hammerhead, gość o niezniszczalnej czaszce zdobywa wojskowy sprzęt i przejmuje miasto siłą, co możemy obserwować w drugim dodatku: Turf Wars. Od właściwego zawiązania się akcji, aż do jej finału, mija jednak dosłownie parę misji i już mamy walkę z wyposażonym w potężny pancerz zbirem. Po Black Cat i napadach na muzea nie ma śladu - zamiast tego otrzymujemy historię policyjnej wendetty. Jest ona tak sztampowa, nawet jak na warunki gry na podstawie komiksu, że nie budzi żadnych emocji. Całość zakończyła się jednak klasycznym klinczem, który prowadzi do wielkiego finału. Dobrzy zostali postawieni pod ścianą, źli wydają się niezniszczalni, a człowiek pająk stara się to ogarnąć. Poza uruchamianiem swych pięści, musi też pobawić się w detektywa, korzystając z podpowiedzi i informacji przesłanych mu przez niezawodną Mary Jane.

Nasilające się starcia między stróżami prawa i gangsterami musiały doprowadzić do efektownego finału. Jesteśmy już po premierze trzeciego fragmentu układanki, Silver Lining, w którym wraz z szefową całego Sable (prywatna armia, która ochraniając Nowy Jork polowała m.in. na Spider-Mana) ruszamy za Hammerheadem, robiącym zdecydowanie zbyt dużą zadymę przy pomocy skradzionej wojsku broni. Na ekranie pojawia się zatem kolejna silna kobieta, która ustawia sobie Parkera. Po MJ w podstawowej grze, Black Cat i Yuri w dodatkach, teraz musimy zmierzyć się z Silver Sable, udowadniając jej, że chcemy tego samego, co ona - złapać Hammerheada. Ciężkie jest życie superbohatera, ale Manhattan nie może dłużej czekać na ratunek.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Spider-Man: Miasto, które nie śpi – recenzja trylogii dodatków

 0