W ogólnym zarysie, opakowanie Deluksa T15S nie odbiega od podobnie sprofilowanej konkurencji. Mamy tu więc średnich gabarytów karton, tym razem ozdobiony uzbrojonymi robotami. Krótko mówiąc, barok w chińskim stylu. Na pudle znalazło się miejsce dla specyfikacji technicznej, jak również liczne zdjęcia przedstawiające poszczególne funkcje. Z kolei wewnątrz aż roi się od dodatków: anglojęzyczna instrukcja obsługi, nośnik optyczny ze sterownikami, zestaw zapasowych klawiszy w kolorze czarnym (W, S, A, D oraz strzałki), narzędzie do usuwania keycapsów, odłączany wentylator. Zawartość została zabezpieczona gąbką poliuretanową oraz folią, co zdaje się być stosownym środkiem na kurierską "nieostrożność". Jakość pakowania jest naprawdę niezła.
Po przebiciu się przez wszystkie warstwy ochronne, naszym oczom ukazuje się konstrukcja o dość odważnej, ale mimo wszystko przyjemnej stylistyce. Korpus klawiatury to połączenie dwóch tworzyw sztucznych w kolorach czarnym i grafitowym, z czego to pierwsze jest głęboko matowe, a to drugie - w lekkim stopniu połyskuje. Nie ma tu jednak mowy o efekcie a'la fortepian, a zastosowany plastik pomimo częściowo odbijającej światło powierzchni, nie zbiera odcisków ani nie brudzi się. Spasowanie obydwu części jest bez zarzutów, prezentując poziom godny najwyższej półki, a ciekawym urozmaiceniem całości są czerwone keycapsy. Ogólnie rzecz biorąc, Delux T15S to całkiem estetyczny sprzęt, o ile godzimy się z klasycznymi zagrywkami przeprowadzonymi pod kątem graczy. Mnie się podoba.
Układ klawiszy to typowy US QWERTY z równie typowym niskim Enterem, co jest bodaj najczęściej spotykaną konfiguracją na polskim rynku. Jak przystało na klawiaturę membranową, skok klawisza jest dość wysoki, relatywnie miękki i równy. Nie ukrywam, że niczego innego się nie spodziewałem. Dzięki podświetleniu LED, pracować można nawet w totalnie zaciemnionym pomieszczeniu, jednak chyba tylko autor tego pomysłu wie, dlaczego czarno-szaro-czerwona klawiatura otrzymała niebieskie diody. Sekcję multimedialną odcięto od części zasadniczej, umieszczając odpowiednie przyciski na rączce: play, pauza, przewijanie i pokrętło pogłaśniania. Podobnie postąpiono z klawiszami obsługującymi funkcję makro, od G1 do G10, które przyjęły formę wydzielonej sekcji.
Zgodnie z przedstawioną specyfikacją, ilość dodatków robi wrażenie. Zacznijmy od portów USB 2.0, umieszczonych na krawędzi czołowej. W ich sąsiedztwie znajdują się również złącza dla opcjonalnego wentylatora - ich liczba wynosi dwa, ale producent dorzuca tylko jeden rotor. Zapewne chodzi o możliwość dopasowania klawiatury zarówno dla graczy preferujących strzałki, jak i tych wykorzystujących kombinację WSAD. Dostarczona jednostka tłocząca cechuje się nienaganną kulturą pracy, aczkolwiek w moim odczuciu wieje zbyt delikatnie, choć nie wykluczam, że osoby cierpiące na nadmierną potliwość dłoni w jakimś stopniu docenią ten gadżet. Idąc dalej, niewątpliwie przydatną cechą jest możliwość deaktywacji klawisza Windows, który przypadkowo naciśnięty, może naważyć przysłowiowego bigosu podczas gry. Wreszcie warto wspomnieć też o systemie zapobiegającym zalaniu, który ewentualną ciecz odprowadza poprzez pozostawione w tym celu otwory na spodzie.
Klawiatura posiada również opcję regulacji kąta nachylenia, jednak drobną wadą jest brak podkładek antypoślizgowych na nóżkach. Kiedy owe nóżki są złożone, konstrukcja spoczywa na czterech gumowych przylepcach, ale po ich rozłożeniu, część górna traci punkt zaczepienia. Z uwagi na sporą masę własną, peryferium nie ślizga się po blacie, niemniej jednak daje się odczuć spadek stabilności. Drobne zastrzeżenia można mieć także wobec kabla sygnałowo-zasilającego, który schowano w siermiężnej gumowej izolacji. Elastyczność wiązki wypada przeciętnie, wygląd tak samo, a jedyną zaletą jest całkiem rozsądna długość, wynosząca dokładnie 1,8 metra. Warstwa niereaktywnego złota z pewnością przedłuży żywotność, acz to niebywale powszechny zabieg. Inaczej mówiąc, nic ponad normę.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Test klawiatury Delux T15S. Membranówka jak malowana