Archer C1200 zapakowano w typowy dla tego producenta karton, a poszczególne elementy zabezpieczono w środku wytłoczką. Wnętrze kryje wszystkie niezbędne elementy, czyli router, zasilacz, kabel Ethernet RJ45 oraz typowy zestaw papierów, tj. instrukcję (w tym w języku polskim) oraz skrócony poradnik konfiguracyjny. Zabrakło tu jednak przydatnej karty informacyjnej z domyślnymi identyfikatorami sieci (SSID) 2,4 GHz i 5 GHz oraz hasłem, która była dołączona do C3150 i okazała się przydatnym dodatkiem, a w żaden sposób nie wpływał na koszt produktu. Jest to jednak drobiazg i generalnie zestaw, jaki otrzymujemy wraz z tym urządzeniem, jest bardzo standardowy i trudno się tu czegoś czepiać.
Sam design sprzętu bardzo dobrze wpisuje się w dotychczasowy styl TP-Link, więc trudno mówić tu o jakimś zaskoczeniu. Niemniej jednak, jak na bardziej budżetowy model, Archer C1200 prezentuje się całkiem nowocześnie i zastosowane tutaj wzornictwo może się podobać (mi przypadło do gustu bardziej niż model Archer C3150). Otrzymujemy średnich rozmiarów prostokątną kanciastą konstrukcję o wierzchu wygiętym w łuk, podzielonym na 3 segmenty (futurystyczny kształt przypomina statek kosmiczny). Chiński producent ponownie sięgnął po tworzywo sztuczne z przeważającym błyszczącym wykończeniem z matowymi wstawkami i “podwoziem”. W centralnym punkcie umieszczono logo firmy, a na przedniej krawędzi oznaczenie klasy (AC1200) i diody informujące nas o pracy routera, działaniu sieci 2,4 GHz i 5 GHz, dostępie do internetu czy wykorzystaniu portów Ethernet i USB.
Na bocznych krawędziach nie znajdziemy niczego interesującego, natomiast spód, oprócz typowych oznaczeń modelu, posiada 4 nóżki. Szkoda tylko, że te nie są gumowe, ponieważ zastosowany plastik nie ma praktycznie żadnych antypoślizgowych właściwości, a router jest dość lekki, przez co łatwo o strącenie go z biurka, choćby przez lekkie pociągnięcie kabla. Poza tym, podwozie wykonane zostało z perforowanego tworzywa, które zapewniać ma lepsze chłodzenie, ale można było się też o takowe pokusić na bokach, ponieważ te są praktycznie całkowicie niezagospodarowane. Miłym dodatkiem są za to dodatkowe otwory pozwalające przymocować urządzenie do ściany na płasko, ale to już też praktycznie standard w tego typu sprzętach.
W tylnej części znajdują się najciekawsze elementy, jak anteny i porty. Niestety te są zintegrowane z routerem na stałe, co oznacza, że nie otrzymujemy dostępu do gniazd RP-SMA, pozwalających na wymianę anten na mocniejsze, gdyby zachodziła taka potrzeba. Z lewej strony umieszczono złącza zasilające, przycisk power oraz dyskretny reset, a także pojedynczy gigabitowy port WAN oraz USB. Niestety, otrzymujemy tylko jedno takie złącze (jeśli zdecydujemy się do niego podłączyć drukarkę i nośnik danych, to musimy ratować się hubem USB), a na dodatek w standardzie 2.0, a nie szybszym 3.0. W tej kategorii cenowej jest to jednak standard (a szkoda, bo nie wydaje się, żeby implementacja USB 3.0 mocno wpływała na koszt urządzenia). Po prawej stronie znajdziemy zaś 4 gigabitowe porty LAN i przycisk do szybkiego wyłączenia/włączenia Wi-Fi oraz funkcji WPS.
Samo wykonanie sprzętu nie budzi większych zastrzeżeń, ponieważ poszczególne elementy zostały dobrze ze sobą spasowane i nic tu nie trzeszczy ani nie wydaje innych niepożądanych dźwięków. Czuć jednak, że mamy do czynienia z tańszym urządzeniem, co wynika z materiałów wykorzystanych do jego obudowy, a efekt ten potęgowany jest też przez niską wagę sprzętu. Poza tym zastosowanie takiego, a nie innego tworzywa, czyli plastiku wykończonego w tzw. fortepianowej czerni, być może i prezentuje się elegancko, ale nie należy do najpraktyczniejszych. Nie dosyć, że błyszczący plastik przyciąga kurz jak magnes, to jeszcze rysuje się od samego patrzenia i uwierzcie mi, nie unikniecie rys, nawet stosując najdelikatniejszą ściereczkę z mikrofibry.
Pokaż / Dodaj komentarze do: TP-Link Archer C1200 - recenzja routera dla mniej wymagających