Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Od strony rozgrywki Zaginione Dziedzictwo oczywiście nie wprowadza tutaj żadnej rewolucji, a jedynie nieco zmienia aranżację gameplayu i ton reżyserii. Oczywiście najważniejszą różnicą jest odmienna dynamika z racji uczynienia głównymi bohaterkami duetu Nadine Ross i Chloe Frazer i poprowadzenia całej gry w ścisłej ich kolaboracji. Ich zmienne relacje i okazja na spojrzenie na nie (szczególnie na Nadine) z innej strony niż dotychczas są też częścią uroku tego samodzielnego dodatku z serii Uncharted. Naturalnie z racji bycia projektem na znacznie mniejszą skalę, historia nie zatacza tutaj takiego koła, z takim rozmachem, jak choćby w Kresie Złodzieja. Urok ostatniej części przygód Nathana leżał w subtelnych zabiegach narracyjnych wplecionych w przeciągu całej przygody w grę, a które w kontekście całości nadały jej niewiarygodnego kolorytu. Kunszt reżyserski Neila Druckmanna i Bruce’a Straleya (weteranów studia) nie polegał wyłącznie na wyłożeniu soczystego kawała historii, zgrabnie zaczętej i zakończonej, lecz właśnie na sposobie i artyzmie jej pokierowania.

Zaginione Dziedzictwo z racji swoich skromniejszych aspiracji i znacznie krótszego czasu przygotowania, oczywiście jest znacznie bardziej skondensowaną grą, z jaśniejszym poczuciem celu i bardziej prowadzoną z punktu A do punktu B. Oprócz dość krótkiego, aczkolwiek emocjonującego wstępu, który wprowadza dużo elementów skradanych wraz ze spektakularnymi ucieczkami, główna część gry jest podzielona zasadniczo na trzy sekcje - każda z nich w nieco innym obszarze Indii. W pierwszej z nich mamy nawet do czynienia z próbą wstrzyknięcia elementów otwartego świata. Przemierzamy w niej większy, otwarty kawałek mapy z pewną dozą dowolności w kwestii kolejności zwiedzania ważnych punktów orientacyjnych. Każda z trzech głównych lokacji dostarcza mniej więcej po równo wrażeń, choć nieco innego typu. Co ciekawe, obszary w których przyjdzie nam toczyć boje oferują jeszcze więcej swobody w podejściu do walki.

Oczywiście fundamentalnie gra jest liniowa, aczkolwiek to dobrze, że nawet w projekcie na mniejszą skalę nie zrezygnowano z idei organicznego świata, w którym istnienie ślepych zaułków nie jest wadą, lecz produktem ubocznym stworzenia otoczenia, które daje poczucie namacalnej realności. Uncharted: Zaginione Dziedzictwo powinno dostarczyć nam około 8 godzin rozgrywki. Tak, jak wspominałem wcześniej, jest to historia Chloe i Nadine, gdzie kontrolujemy tą pierwszą i współpracujemy z tą drugą. Nie jest ona mechanicznie spektakularna, ale od strony fabularnej zacieśnia więzi między obydwiema paniami w zupełnie inny sposób niż relacje Nathana z Samem, co również stanowi interesującą odmianę.

W moim odczuciu Zaginione Dziedzictwo sprawdza się najlepiej w swoich momentach eksploracyjno-przygodowych, powiązanych z zagadkami. Ściśle łączą się one z kulturą indyjską i towarzyszące im mechanizmy, statuy i inne ruchome elementy, które musimy rozpracowywać, wprawiają nas w zadumę. Zamiast traktować nasz cel jako jedynie element do odfajkowania, zgłębiamy się w dość specyficzną i odmienną indyjską kulturę i właśnie wtedy czułem największe zaangażowanie. Oczywiście nie brakuje tutaj żadnego typu rozgrywki i mechanicznie są one tak dobre, jak wszystko co było w czwórce, a więc będą tutaj ucieczki po dachach budynków, karkołomne skoki przy użyciu liny do wspinaczki, spektakularne pościgi jeepami, czy rozprawianie się z „demonicznymi” pojazdami opancerzonymi itd. Tak samo jak w Kresie Złodzieja czułem takie niewypowiedziane poczucie (bez sugerowania wprost) tego, że w danej chwili lepiej sprawdzi się rozprawienie się z przeciwnikami po cichu, a w innych starciach będę się czuł spełniony jeśli zrobię w nich maksymalną zadymę. Nie wiem, jak Naughty Dog to robi, ale niewielu deweloperów tak potrafi.

Najmocniejszą stroną gry w kwestii akcji – poza zagadkami i elementem eksploracyjnym uznałbym jednak fragmenty skradankowe. Właśnie wtedy możemy podziwiać bardziej rozwiniętą, sandboksową architekturę przestrzeni wokół nas, która ma jednocześnie zamknięte ramy, lecz jest na tyle rozgałęziona, że naprawdę czujemy się, jakbyśmy mieli naprawdę wiele do powiedzenia. Niestety skrócona długość gry do pomniejszego format dodatku sprawia również, że typowe, spektakularne sekwencje z jakich kojarzymy Uncharted mogą nam się nieco z czasem przejeść. Jednak siła tego tytułu tkwi w reżyseryjnym artyzmie i wyeksponowaniu naturalizmu lokacji. Tutaj niestety nie do końca jest pole manewru by się w grę kompletnie pod tym względem wczuć. Jeśli twórcy tego dodatku postawiliby na jeszcze więcej eksploracji i zagadek to podejrzewam, że trafiliby całkowicie w dziesiątkę.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

 0