Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Uncharted 4 to wizualny majstersztyk i najwyższa możliwa półka jeśli chodzi o tytuły konsolowe. Jest to szczególnie widoczne w smykałce Naughty Dog do stworzenia realistycznie wyglądającej, niezwykle bujnej flory, chropowatych powierzchni pełnych błota, jak i z drugiej strony – fantastycznych animacji postaci, które nie mają sobie równych (mało też kogo stać na tylu czołowych animatorów). Jak nietrudno się domyślić Zaginione Dziedzictwo podtrzymuje zasłużone status quo i, co również oczywiste, nie wyznacza nowych standardów, bo trudno tego oczekiwać od projektu, który ukazał się w rok po premierze ostatniej pełnoprawnej odsłony.

Z racji względnego ujednolicenia miejsca akcji, nie będziemy tutaj podziwiać aż tak urozmaiconych widoków, jak w Kresie Złodzieja, ale to nie znaczy, że gra jest pozbawiona swoich momentów. Szczególnie imponująca jest pełna mistycyzmu indyjska architektura i monumentalne mechanizmy, które musimy pokonać intelektem, zręcznością, bądź połączeniem jednego i drugiego. Tak samo urokliwe są bardziej otwarte obszary, które przyjdzie nam przemierzać jeepem, tak w strugach deszczu, jak i w smugach błota. Pewną stylistyczną odskocznią jest także początkowa lokacja - kontrolowane przez wojsko miasto stanowiące strefę wojny, a także przeprawa przez skąpane w blasku neonów dachy jego budynków.

Jeśli chodzi zaś o udźwiękowienie, jest to element, który w grach wideo jest niezwykle ważny i jeśli wyglądają one tak ślicznie, jak Uncharted, można się nieco zapomnieć i zbagatelizować ten aspekt. Niemniej jednak Zaginione Dziedzctwo odznacza się wszystkimi zaletami Kresu Złodzieja. Muzyka jest subtelna i nieinwazyjna przy eksploracji, natomiast w heroicznych momentach ucieczki czy otwartych walkach stopniowo przeradza się w coś adekwatnie epickiego, ale nigdy w przesadzony sposób. W kwestii efektów dźwiękowych, ich miks jest niezwykle przestrzenny i składa się z wielu warstw, które nakładając się na siebie, w zależni od tego, co w danym momencie się dzieje, brzmi niezwykle naturalnie. Gra aktorska Claudii Black i Laury Bailey, wcielających się w Nadine Ross i Chloe Frazer, jest również na wysokim poziomie, co też przekłada się na to, że ich nieco sinusoidalne relacje są autentyczne i przekonujące. Ja osobiście wyznaję purytańską zasadę doznawania wizualnych dzieł sztuki zawsze w oryginalnym języku, ale polska lokalizacja jest w swojej klasie poprawna, a dobór aktorek odgrywających protagonistki w rodzimej wersji - dobry.

Niestety muszę też grę nieco skrytykować od strony technicznej – o ile wymuskane do granic możliwości Uncharted 4 reprezentowało najwyższy poziom szlifu, to tutaj napotykałem się niekiedy na moment, w których postać nie przechodziła aż tak płynnie w swoich ruchach po niektórych krawędziach i pionowych powierzchniach. Momentami też brakowało responsywności przy zmienianiu perspektywy, a kierowanie pojazdami także nie było tak dopracowane jak w U4. Nie są to jakieś momenty, które zdarzają się notorycznie, ale niemniej jednak irytowały mnie – rozumiem jednak, że czas i środki na kontrolę jakości nie były tutaj aż tak obfite jak w przypadku Kresu Złodzieja. W końcu lwia część studia jest w tym momencie zajęta The Last of Us 2, ale mimo wszystko ich zastępcy w ostatecznym rozrachunku sprawdzili się dobrze.

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

 0