Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

Kult jednostki. Odwieczny problem wielu znakomitych serii, czy to filmowych, czy to growych. Od Obcego z Ellen Ripley po Halo z Master Chiefem. Wiele z nich w obliczu odejścia od ikonicznych protagonistów, bądź umniejszeniu ich roli, spotykało się z bardzo silnym krytycyzmem. Albo po prostu coś im nie wyszło. Takie widmo wisiało także nad Uncharted: Zaginione Dziedzictwo, samodzielnym dodatkiem do serii Uncharted. W końcu Nathan Drake od niemal dekady jest niemal od dekady czymś w stylu nieoficjalnej maskotki PlayStation.  W poniższej recenzji przyjrzę się czy posłanie go na emeryturę wyszło serii na dobre.

W Uncharted: Zaginione Dziedzictwo nie znajdziemy w ogóle Nathana Drake'a - o ile o tym było wiadomo od samego początku, różne osoby mogą inaczej to odebrać...

Teoretycznie mogłoby wydawać się, że odejście od czarującego łotrzyka jest świętokradztwem. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że u swoich podstaw gry z serii Uncharted zawsze były spektakularnie zrealizowanymi produkcjami, traktującymi o postaciach o wątpliwej moralności, których reżyserski kunszt transcenduje ponad bohatera, którego akurat – tak się składa – mamy kontrolować. Dlatego też nie uważam, że powinna być to dla graczy bariera nie do przeskoczenia. W końcu Halo 3: ODST już dekadę temu dowiodło, że jednak sztuka ta jest możliwa. Z drugiej strony Halo 5 mocno podzieliło opinie graczy.

No to jak będzie z Tobą, Zaginione Dziedzictwo? A przy okazji, być może jeszcze ważniejszym pytaniem, jakie należy sobie zadać jest to, czy gra broni się jako samodzielny produkt?

Obserwuj nas w Google News

Pokaż / Dodaj komentarze do: Uncharted: Zaginione Dziedzictwo - recenzja gry

 0