Ja i firma Bungie mamy dość przewrotną historię znajomości. Ich pierwszym tytułem, z jakim miałem styczność był shooter TPP – Oni. Z osławionym Halo miałem do czynienia dopiero po 2 latach od premiery na pierwszym Xboksie, gdy studio Gearbox przeportowało pierwszą odsłonę serii na PC. Później, dopiero przy okazji przesiadki na Xboksa 360 kontynuowałem przygodę z Master Chiefem od części trzeciej, niemal rok po jej debiucie. Ciężko było zachować w głowie jakąś fabularną ciągłość, choć pomimo tego stałem się sporym entuzjastą sagi…
Pierwsza część Destiny osiągnęła ogromną popularność, aczkolwiek nie obyło się bez sporej dozy krytyki, szczególnie w kwestii tzw. kampanii oraz typów aktywności po osiągnięciu maksymalnego poziomu postaci.
Z Destiny jest niemniej kuriozalnie, gdyż pierwsza część najzwyczajniej w świecie mnie ominęła, choć przymierzałem się do niej, a tymczasem powierzono mi zrecenzowanie drugiej części tej hiper-popularnej w tej generacji marki. Nie mówię tego, drogi czytelniku, by zasiać ziarno wątpliwości co do moich kompetencji, lecz właśnie w odwrotnym celu – brak styczności z jedynką spowodował, że do kontynuacji podszedłem z otwartym umysłem i bez żadnego ciężaru oczekiwań.
Wydana w 2014 poprzedniczka wywołała ogromny szum medialny – wszak jej budżet wynosił 500 milionów USD i podejrzewam, że znaczna tego część poszła w kampanię marketingową, gdyż gra była krytykowana (szczególnie w podstawowej formie) za brak kampanii z prawdziwego zdarzenia, generalny brak urozmaicenia oraz znikomą liczbę aktywności do wykonania po osiągnięciu maksymalnego poziomu doświadczenia.
Pora więc przyjrzeć się, jak dwójce udała się sztuka połączenia gry sieciowej z wkomponowaną kampanią i ogromnym światem, współdzielonym z innymi graczami, nawiedzanym przez chmary wrogów i wypełnionym dynamicznie zmieniającymi się zadaniami…
Pokaż / Dodaj komentarze do: Destiny 2 - recenzja gry