Mountain Everest 60 - Jakość wykonania
Jak można się domyślić po wstępie, na Mountain Everest 60 raczej zbyt wiele narzekać nie będę… chociaż w praktyce nie jest to klawiatura bez wad, o czym opowiem wam za dłuższą chwilę. Wspominałem wcześniej, że Everest 60 to sprzęt stawiający spory nacisk na personalizację i tak jest w rzeczywistości. Urządzenie posiada wsparcie dla tak zwanego mechanizmu hot-swappable, co oznacza, że możemy zamontować (bez potrzeby korzystania z lutownicy) dowolne przełączniki o układzie pinów identycznym jak w Cherry lub Kailh. Warto dodać, że nie ma znaczenia, czy są to switche z pięcioma czy trzema pinami - płytka PCB pozwala zamocować oba warianty. Co ciekawe to nie koniec udogodnień i ficzerów, jakie ta 60% klawiatura mechaniczna posiada. Mountain Everest 60 oferuje fabrycznie nasmarowane oraz przycięte stabilizatory Cherry typu plate-mount, co owocuje błogą ciszą. Mam tu na myśli brak grzechotania czy wydawania z siebie dziwnych pisków. Kolejnym ważnym aspektem jest wygłuszenie. Everest 60 wypełniono wewnątrz warstwą pianki i silikonową matą, dzięki czemu skutecznie pozbyto się metalicznego pogłosu, jaki towarzyszy niemalże każdej klawiaturze, która tak samo jak Everest posiada metalową płytę. Pozwoliło to również nieco obniżyć ogólny poziom hałasu.
Wracając jednak do kwestii konstrukcji, górny plate klawiatury mechanicznej wykonano w całości z grubego arkusza aluminium, lakierowanego i wykończonego na styl szczotkowanego metalu. Środkowy łącznik to akrylowy pasek, który skutecznie rozprasza i zmiękcza światło emitowane przez diody led wewnątrz obudowy, a dolną część urządzenia (kadłubek) uformowano z tworzywa ABS. Całość tworzy niezwykle sztywną oraz wytrzymałą konstrukcję, stąd też jakiekolwiek próby wygięcia czy maltretowania Everest 60 nie przyniosą żadnych widocznych efektów. Zgodnie ze standardami na 2022 rok klawiatura posiada odpinany przewód zasilający. Zaskakuje jednak fakt, że do dyspozycji otrzymujemy aż trzy porty USB-C, do których możemy go podpiąć. To, który wybierzemy, zależy tylko i wyłącznie od nas oraz nie ma wpływu na działanie urządzenia (lewy, środkowy lub prawy port). Równie ciekawym elementem są zastosowane tu przełączniki. Mountain Everest 60 wykorzystuje debiutanckie switche własnej produkcji, dostępne w trzech wariantach: Linear 45 g, Linear 45g speed oraz Tactile 55 g. Do charakterystyki ich działania odniosę się nieco później, ale warto wspomnieć, że tak samo jak stabilizatory są one fabrycznie nasmarowane. Więcej detali znajdziecie na grafice zamieszczonej poniżej:
Nasadki przełączników wykonano w technologii podwójnej iniekcji przy wykorzystaniu tworzywa PBT, które jest znacznie wytrzymalsze niż ABS. Nie są to jednak keycapy, które uznałbym za wybitne (odnoszę się do podstawowego, czarnego wariantu), ich grubość jest przeciętna, ale nie mają żadnych niedoróbek. A skoro już zacząłem narzekać, to pora przyczepić się do mechanizmu podłączania akcesoryjnego numpada (dostępnego za dodatkową opłatą). Podłącza się go za pośrednictwem portu USB-C i dwóch niewielkich bolców z magnesem, wpinając go po prawej lub lewej stronie klawiatury mechanicznej (układ normal lub southpaw). W teorii to proste do zaimplementowania, a zarazem bardzo pomysłowe rozwiązanie, na które firma Moutain ma oficjalny patent. W praktyce jednak nie jest aż tak kolorowo. Oczywiście mechanizm ten jest bardzo przyjemny, bo pozwala nam łatwo personalizować urządzenie, ale brakuje mu trochę stabilności. Numpad nie trzyma się tak pewnie jak można tego oczekiwać (znacznie słabiej niż zaślepka portu, gdy nie jest używany) i trochę się przesuwa (ma wyczuwalny luz). Nie jest to jednak wielkim problemem, bo dzięki magnetycznym antypoślizgowym stopkom Moutain Everest 60 mocno trzyma się powierzchni płaskich, więc przesuwanie się klawiatury czy numpada i narażanie portu USB-C na naprężenia jest mało prawdopodobnym scenariuszem. Zwłaszcza że urządzenie jest masywne jak na 60% klawiaturę.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Mountain Everest 60. Najlepsza klawiatura mechaniczna do 1000 zł?