Kolejną nowością jest system najemników, który jako żywo zdaje się przypominać Nemesis z gier Śródziemie. Tym razem potężni łowcy nagród, którzy ścigali Bayeka w Origins, odgrywają znacznie większą rolę. Cały czas istnieją oni w świecie gry, ale kiedy tylko będziemy z prawem na bakier i zaczniemy dokonywać publicznych egzekucji czy kraść, ci najmowani do eliminacji tego problemu. Aby uniknąć walki z wymagającym przeciwnikiem, możemy zapłacić grzywnę za popełnione przestępstwa, ale podjęcie wyzwania i pokonanie najemnika zdaje się być lepszym sposobem. Nie dosyć, że gwarantują oni wysokiej klasy ekwipunek, to jeszcze dzięki temu będziemy awansować w szeregach najemników, zyskując w ten sposób określone bonusy (np. niższe ceny czy więcej doświadczenia). Niemniej jednak, walka z kilkoma takimi delikwentami stanowi nie lada wyzwanie i przeważnie kończy się śmiercią, więc trzeba podchodzić do nich bardzo ostrożnie.
Twórcy przygotowali również listę specjalnych celów z szeregów Czcicieli Kosmosa, gdzie powoli odkrywamy kolejnych członków tej potężnej organizacji. Najpierw musimy ustalić tożsamość poszczególnych kultystów, zbierając informacje na ich temat, a następnie się z nim rozprawić, co przeważnie nie jest takie proste, ponieważ ci są pilnie strzeżeni, a część z nich jest nawet wprawnymi wojami. Każdy Czciciel Kosmosa posiada jednak specjalne fragmenty, które pozwalają nam na ulepszanie włóczni Leonidasa, więc nie brakowało mi motywacji, by na nich polować. W ogóle nie można narzekać na brak różnorodności dodatkowych aktywności, w tym podbojów regionów i oprócz wspomnianych już możliwości, możemy też zapolować na legendarne zwierzęta, przeszukiwać grobowce (te wypadają jednak słabiej niż piramidy w Origins) czy oczyszczać forty, jaskinie i obozowiska z wrogów. Nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że twórcy za bardzo skupili się na ilości zamiast na jakości i wszędzie, gdzie tylko mogli, upchali pomniejsze kontrakty czy zlecenia czasowe, które przeważnie są bardzo powtarzalne i ograniczają się do wyeliminowania przeciwnika lub dostarczenia przesyłki. Szybko więc je sobie odpuściłem i wolałbym, żeby producent czas stracony na ich przygotowanie poświęcił na większe zadania poboczne, które trzymają wysoki poziom.
Assassin’s Creed Odyssey miał stanowić również powrót serii do żeglugi i bitew morskich i tak jest w rzeczywistości, ale muszę nieco rozczarować fanów Black Flag. Element ten nie wypada tak dobrze, jak w tej kultowej odsłonie, z bardzo prostej przyczyny - walka morska na łuki i włócznie nie jest tak ekscytująca jak na moździerze i armaty, choć nie da się ukryć, że twórcy mocno przyłożyli się do tego moduły gry. Otrzymujemy więc na własność pełnoprawny okręt, który możemy ulepszać, a nawet werbować członków załogi, zarówno przez wykonywanie misji pobocznych, jak i obezwładniając przeciwników i następnie wcielając ich do naszego zespołu (coś jak system Fulton w MGS V, gdzie staramy się polować na wysokopoziomowych oponentów). W trakcie walki na morzu fizyka wody wypada świetnie, duże znaczenie mają taktyka i szybkość reakcji, możemy dokonywać abordażu, ale... mimo wszystko czegoś tu brakuje i deweloper doszedł chyba do podobnego wniosku, ponieważ o ile żegluga sama w sobie stanowi dużą część gry (pływamy pomiędzy relatywnie niewielkimi greckimi wyspami), to jednak walki rzadko kiedy są obowiązkowe. Ale jeśli tylko bitwy morskie przypadną komuś do gustu, to można spędzić na tym elemencie Odyssey długie godziny, a poza tym stanowią one najlepsze źródło surowców niezbędnych do ulepszania naszego ekwipunku.
I tak dochodzimy do mojego największego zarzutu względem nowego AC, czyli konieczności grindowania. Niestety, gra wymusza na nas powolne zdobywanie wyższych poziomów i coraz lepszego ekwipunku, ponieważ, podobnie jak ostatnio, każdy region ma przypisany poziom. Przed jego osiągnięciem lepiej się tam nie zapuszczać, bo starcia z przeciwnikami o kilka poziomów wyższymi od naszego, to dosłownie walka z wiatrakami. Nie możemy pozwolić sobie praktycznie na żaden błąd, zabieramy im nieznaczne ilości energii, a pojedynki trwają wieczność - uwierzcie mi, lepiej zarządzić odwrót. Było to szczególnie dotkliwe na wybranym przeze mnie wysokim poziomie trudności, gdzie nawet oponenci na zbliżonym do mnie poziomie stanowili duże wyzwanie. Co więcej, przeciwnicy i zadania skalują się do naszego aktualnego poziomu, co z jednej strony sprawia, że gra na żadnym etapie nie robi się zbyt łatwa, ale z drugiej sprawia, że nie odczuwamy, iż nasza postać staje się coraz silniejsza. Tym samym, wielokrotnie łapałem się na tym, że zamiast podążać coraz ciekawiej zarysowującym się głównym wątkiem, musiałem odbić w bok, by wykonać kilka mniej interesujących zleceń. Widać, że system ten stworzony został z myślą o mikrotransakcjach, dzięki którym możemy przyspieszyć zdobywanie doświadczenia przez naszą postać czy zakupić lepszy oręż. Wygląda to więc podobnie jak w Śródziemie: Cień Wojny i pomimo ostrej krytyki ze strony graczy, wciąż jest to niestety powszechna praktyka.
Pokaż / Dodaj komentarze do: Recenzja Assassin`s Creed Odyssey. Najlepsza odsłona czy odgrzewany kotlet?